Czy urzędnicy zawinili w sprawie skandalu z brakiem leków onkologicznych? Sprawdza to prokuratura. Chodzi o cytostatyki stosowane w chemioterapii. W szpitalach w całej Polsce brakowało w ostatnich dniach leków dla chorych na nowotwory i pacjenci, którzy zgłaszali się na chemioterapię, byli odsyłani z kwitkiem.
Śledczy chcą się dowiedzieć, czy osoby, które odpowiadały za dostawy lekarstw do hurtowni, a także za dystrybucję tych specyfików do szpitali, dopełniły wszystkich obowiązków. Prokuraturze chodzi o funkcjonariuszy publicznych. Śledczy zbadają również, gdzie doszło do ewentualnych nieprawidłowości: w Ministerstwie Zdrowia, w NFZ czy też w samych szpitalach. Ważnym elementem ustaleń prokuratury będzie sprawdzenie, czy plan "B", o którym mówią urzędnicy w ogóle istniał w momencie powstania problemu, a nie został choćby wymyślony dla mediów, które zaczęły alarmować o skandalu.
Na razie sprawdzane są procedury sprowadzania leków i dokumenty. Jeśli będą podejrzenia, że ktoś mógł złamać prawo - zostanie wszczęte śledztwo. Na tę decyzję prokuratorzy mają 30 dni.
Postępowanie sprawdzające prokuratura wszczęła z urzędu. Śledczy zajęli się sprawą po licznych publikacjach medialnych na temat tragicznej sytuacji z cytostatykami.
Afera wokół leków onkologicznych trwa już od wielu dni. Pacjenci mają problem z dostępem do chemioterapii w niektórych szpitalach. Brakuje cytostatyków produkowanych przez austriacką firmę.
Do Polski dotarł w piątek pierwszy transport brakujących leków stosowanych w chemioterapii. Cytostatyki są w hurtowni w Katowicach, po południu mają dojechać do Wrocławia. Zanim zostaną rozdzielone pomiędzy kilkadziesiąt szpitali w całym kraju, trzeba je przyjąć na stan, przeliczyć i sprawdzić wszystkie opakowania.
Hurtownicy spodziewają się, że już we wtorek lub środę sprzedadzą całą pulę leków, bo szpitale robią zapasy.
Transport, który dotarł do kraju, to niestety kropla w morzu potrzeb. Producent nie dostarczył jeszcze wszystkich brakujących preparatów. Termin kolejnej dostawy ma być znany w poniedziałek. Preparaty sprowadzane zza granicy szpitalom będą sprzedawane po polskich cenach.
Od piątku Rzecznik Praw Pacjenta dostała 16 zgłoszeń od chorych, którzy mieli problem z dostępem do potrzebnej chemioterapii. 5 zgłoszeń pochodziło z Warszawy, 3 z Gdańska, 2 z Rzeszowa oraz po jednym z Dąbrowy Górniczej, Bielska-Białej i Szczecina, Lublina i Wrocławia.
Rzecznik Praw Pacjenta przekazuje te informacje do Ministerstwa Zdrowia. Wystąpiła również do szpitali z prośbą o informację, kiedy lek będzie dostępny. Szpitale z Warszawy i Rzeszowa już odpowiedziały, że sprowadzają leki w ramach importu docelowego.
Krajowy konsultant do spraw onkologii Maciej Krzakowski - jeden z odpowiedzialnych za skandal z lekami dla chorych na raka - nie chciał o tym rozmawiać z dziennikarką RMF FM. Może w przyszłym tygodniu - tyle miał do powiedzenia naszej reporterce.
Resort zdrowia zainteresował się problemem dopiero, gdy pacjenci zaczęli być odsyłani ze szpitala do szpitala. Wcześniej, choć i producent i szpitale alarmowały o brakach, Ministerstwo Zdrowia jakoś nie zainteresowało się całą sprawą. Teraz twierdzi, że dyrektorzy szpitali po prostu nie sygnalizowali tego kłopotu. Reporterka RMF FM dowiedziała się jednak, że już na początku marca słali do resortu błagalne pisma z opisem dramatycznej sytuacji. Gdyby wtedy ministerstwo zdecydowało się chociażby interwencyjnie kupić zamienniki, dziś nie byłoby problemu.
Problem z niedoborem leków onkologicznych powstał, kiedy jeden z producentów wstrzymał dostawy. Firma uprzedzała jednak, że będą opóźnienia, bo zamierza przeprowadzić remont maszyn produkujących specyfiki. Efekt jest jednak taki, że wielu pacjentom grozi teraz przerwanie leczenia. Resort zdrowia zapewnił wczoraj, że chorzy na nowotwory nie zostaną pozbawieni dostępu do leczenia. MZ podkreśliło, że firma zapewnia, iż problemy są przejściowe.