Nadal nie zostało wszczęte postępowanie dyscyplinarne wobec Tomasza Serafina, człowieka, którego do Siedlec odwozili stołeczni policjanci - Justyna Zawadka i Tomasz Twardo. Funkcjonariusze w drodze powrotnej zginęli w wypadku samochodowym.
Serafin nie jest już dyrektorem departamentu w MSWiA, ale nadal pracuje w resorcie. Mówi się, że jest praktycznie nietykalny, bo związany z tak zwanym układem warszawskim Lecha Kaczyńskiego. Wygląda na to, że brak postępowania dyscyplinarnego to potwierdza. Zdaniem wicepremiera Ludwika Dorna dyrektor swoje już wycierpiał: Już bardzo ciężko zapłacił za to, co zrobił.
Karą było przyjęcie dymisji, którą sam Serafin złożył. Dlaczego jednak wyrzuca się szefa komisariatu, który zlecenie od dyrektora przyjął, a nic nie robi się z dyrektorem, który zlecenie wydał? Jeżeli rzecznik dyscypliny dojdzie do wniosku, że istnieją przesłanki do wszczęcia takiego postępowania to zostanie ono wszczęte – mówi Dorn. Rzecznik tymczasem nic nie robi.
Reporterzy RMF dotarli do programu "Razem bezpieczniej" - autorstwa Tomasza Serafina. Wygląda na to, że były dyrektor w MSWiA prowadził podwójne życie. Co innego pisał na papierze a co innego robił w życiu:
Zdaniem Ludwika Dorna nie było też żadnego chaosu informacyjnego w sprawie zaginięcia dwójki policjantów. Wicepremier idzie jednak znacznie dalej, twierdząc, że prawdziwe informacje były podawane od początku. Problem w tym, że tylko z dobrej woli policjanci podawali cześć prawdy w oficjalnych komunikatach, a część na boku – poza mikrofonem, ponieważ MSWiA naciskało, aby sprawę tuszować i wyciszać.
W rozmowie z RMF FM, przedstawiciel MSWiA kategorycznie temu zaprzecza.