Były tajne umowy, teraz są tajne nagrody. Warszawski ratusz nie chce ujawnić wysokości nagród dla dyrektorów biur urzędu miasta i ich zastępców za ubiegły rok. A chodzi o niemałe pieniądze. Podania dokładnych kwot domaga się jeden z opozycyjnych radnych i grozi skierowaniem sprawy do sądu. My również podążyliśmy tym tropem.
Według naszych obliczeń, może chodzić nawet o ponad 2 miliony złotych. Rzecznik ratusza Bartosz Milczarczyk zdradził naszemu reporterowi Piotrowi Glinkowskiemu jedynie tyle, że średnia kwartalna nagroda dla dyrektora biura i jego zastępcy to ponad 7 800 złotych. Daje to ponad 30 tysięcy złotych rocznie "na głowę". Ten wynik przemnóżmy przez liczbę biur, których w ratuszu jest dokładnie 38. Otrzymany wynik, czyli 2 371 200 złotych, to jednak jedynie spekulacje. Łącznej kwoty ratusz podać nie chce. Sekretem są też indywidualne nagrody. Nie wiemy na przykład, ile dostał szef biura geodezji, a ile kreatywna dyrektor biura promocji.
Dla Krystiana Legierskiego, radnego z Sojuszu Lewicy Demokratycznej, robienie tajemnic z tego, jak wydawane są publiczne pieniądze, to skandal. Gdyby nie mieli nic do ukrycia, to by to pokazali. Składam interpelację do pani prezydent, bo jestem radnym i chcę się dowiedzieć, o jakie pieniądze chodzi. Jeżeli mądrze nagradza tych ludzi, to nie ma się czego czepiać, niech tylko jednak powie, ile i za co - podkreśla Legierski.
Legierski złożył interpelację w tej sprawie w marcu. Hanna Gronkiewicz-Waltz w odpowiedzi zwróciła mu uwagę na nieodpowiedni tryb tego pytania i zobowiązała go do złożenia wniosku o udostępnienie informacji publicznej. Czego dzięki temu się dowie? Pewnie pozna te same kwoty, co my - czyli średnią wysokość kwartalnej nagrody.
Dlatego opozycyjny radny nie ma zamiaru czekać i poprosił o pomoc Fundację Batorego, która już wcześniej zwracała uwagę na słabą transparentność działań warszawskich władz. Legierski nie wyklucza też skierowania sprawy do sądu.
My również będziemy dopytywać o to, jak nagradzani są konkretni miejscy urzędnicy… nagradzani, oczywiście, z publicznych pieniędzy.
Problem nagród jest identyczny jak temat miejskich umów zlecenie i umów o dzieło podpisywanych przez ratusz. Burzę również rozpętał opozycyjny radny, tym razem z Prawa i Sprawiedliwości. Stołeczne władze mimo interpelacji i próśb nie chciały mu zdradzić, z kim te dokumenty były podpisywane. Również w tamtym wypadku chodziło o niebagatelne pieniądze, bo o ponad 30 milionów złotych - i to tylko za 2010 rok. Opozycyjny radny wygrał sądowy proces, jednak mimo to ratusz umów nie pokazuje. Odwołanie trafiło już do Naczelnego Sądu Administracyjnego.
Jedynym sukcesem okazała się zmiana przepisów, która weszła w życie z początkiem marca. Osoby zawierające umowy o dzieło i umowy zlecenie z ratuszem podpisują teraz klauzulę, że zgadzają się na upublicznienie swoich danych osobowych.