"Tzw. szeroka publiczność nie miała żadnej wiedzy o rozmowach prowadzonych w Magdalence - m.in. z tego powodu pojawiły się późniejsze twierdzenia nt. zawartego tam tajnego porozumienia między ‘Solidarnością’ a komunistami. Powstała czarna legenda Magdalenki jako układu, do którego szczegółów nie miała dostępu opinia publiczna. To do pewnego stopnia prawda, ponieważ nie ma stenogramów nieoficjalnych rozmów" - mówi Polskiej Agencji Prasowej prof. Antoni Dudek, historyk z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Dokładnie 30 lat temu, 16 września 1988 roku, rozpoczęły się rozmowy między władzami PRL a częścią opozycji solidarnościowej. Jak zauważa prof. Dudek, z negocjacji w Magdalence "zachowało się około pięciu godzin nagrań filmowych, głównie z przerw w obradach oraz luźnych rozmów podczas zakrapianych alkoholem posiłków, co stworzyło fałszywy obraz Magdalenki jako miejsca, w którym głównie biesiadowano".
Michał Szukała, PAP: Rozmowy w podwarszawskiej Magdalence z września 1988 roku były poprzedzone przez spotkania w wilii Ministerstwa Spraw Wewnętrznych przy ul. Zawrat w Warszawie. Kim byli uczestnicy tych rozmów i jakie wstępne ustalenia zapadły w ich trakcie?
Prof. Antoni Dudek: Spotkanie w wilii MSW 31 sierpnia 1988 roku zainicjowało proces negocjacji. Gdy mówimy o Magdalence, często dokonujemy pewnego skrótu myślowego. Nie cały proces negocjacji z przełomu 1988 i 1989 roku toczył się w ośrodku MSW w Magdalence. Część rozmów prowadzono w innych miejscach. Magdalenka jest tylko jednym, choć zapewne najważniejszym, z nich. Jest ona pewnego rodzaju symbolem tych rozmów.
Głównymi uczestnikami negocjacji byli Lech Wałęsa i gen. Czesław Kiszczak. Przywódcy "Solidarności" towarzyszył prof. Andrzej Stelmachowski, a szefowi MSW sekretarz Komitetu Centralnego PZPR Stanisław Ciosek. Przedstawicielem Kościoła był ks. Alojzy Orszulik, który był najważniejszą postacią reprezentującą w tych rozmowach episkopat.
Dla Czesława Kiszczaka głównym celem rozmów było nakłonienie Lecha Wałęsy do zakończenia strajków, które wciąż jeszcze trwały w niektórych miastach. Wałęsa chciał w zamian uzyskać deklarację, że w toku rozmów już na początku pojawi się ze strony władz jasna deklaracja, że "Solidarność" zostanie ponownie zalegalizowana. To przez wiele kolejnych tygodni było jednym z głównych elementów blokujących dalsze rozmowy, bo ekipa Jaruzelskiego nie chciała się na to zgodzić.
Strona rządowa mówiła, że chętnie podejmie negocjacje z Wałęsą oraz niektórymi osobami z jego otoczenia, ale nie wszystkimi, a tematem rozmów będzie nowy kształt ustroju PRL i nowych instytucji, takich jak Senat, urząd prezydenta oraz roli przedstawicieli opozycji w nowym parlamencie. Jednocześnie Kiszczak i Ciosek podkreślali, początkowo kategorycznie, że nie ma możliwości przywrócenia dawnej "Solidarności" i prowadzenia rozmów pod szyldem zdelegalizowanego związku zawodowego.
Wałęsa zaś opowiadał się za odmiennym przebiegiem rozmów. Uważał, że zanim negocjacje dotkną kwestii nowych instytucji politycznych oraz kształtu wyborów parlamentarnych, konieczne jest zadeklarowanie, że "Solidarność" zostanie zalegalizowana. Taka była istota sporu ciągnącego się od spotkania przy ul. Zawrat, a następnie przez pierwsze rozmowy w Magdalence w połowie września 1988 roku.
Wreszcie, w grudniu 1988 roku, gen. Wojciech Jaruzelski pod wpływem telewizyjnej debaty Wałęsa - Miodowicz podjął decyzję dotyczącą zgody na zalegalizowanie NSZZ "Solidarność". Miała to być swego rodzaju deklaracja dobrej woli, która otworzyła drogę do okrągłego stołu i dalszych negocjacji w Magdalence. Do tamtego momentu minęło wiele tygodni. Jesienią 1988 roku zdążono już nawet w fabryce mebli w Henrykowie wyprodukować słynny później okrągły stół i wstawić go do jednej z sal Pałacu Namiestnikowskiego, pokazać w telewizji, a następnie zdemontować po stwierdzeniu, że strona solidarnościowa nie chce rozpocząć rozmów.
Dziś ten ciąg wydarzeń wydaje nam się oczywisty i zmierzający do rozpoczęcia rozmów okrągłostołowych, ale wówczas musiało upłynąć prawie pół roku między pierwszym spotkaniem Wałęsy i Kiszczaka a realnym rozpoczęciem rozmów w Pałacu Namiestnikowskim.
Jaka była wiedza społeczeństwa na temat tzw. rozmów w Magdalence? Skąd czerpano wiedzę o ich przebiegu oraz poruszanych tam sprawach?
W okresie obrad okrągłego stołu nie mówiono o Magdalence. Oczywiście wiedziała o tym część z ponad czterystu osób biorących udział w oficjalnych rozmowach w Pałacu Namiestnikowskim. Wiedziano ogólnie, że to główny mechanizm popychania utykających w miejscu negocjacji toczonych przy wielu "stolikach" i "podstolikach" okrągłego stołu. Dotyczyło to przede wszystkim rozmów prowadzonych w zespole zajmującym się reformami ustrojowymi.
Warto również zauważyć, że rozmowy w Magdalence nie dotyczyły wszystkich spraw poruszanych podczas obrad okrągłego stołu. Nie mamy pełnego stenogramu tych rozmów, lecz wyłącznie fragmentaryczne notatki prowadzone przez ks. Orszulika oraz Krzysztofa Dubińskiego, który był sekretarzem Kiszczaka. Wynika z nich, że koncentrowano się w nich na sprawach reform ustrojowych, które trudno było rozstrzygać przy okrągłym stole.
Innymi kwestiami poruszanymi później przy okrągłym stole zajmowano się tylko w niewielkim stopniu. Przykładem może być omawiana przy podstoliku ds. młodzieży sprawa legalizacji Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Zachowało się też około pięciu godzin nagrań filmowych, głównie z przerw w obradach oraz luźnych rozmów podczas zakrapianych alkoholem posiłków, co stworzyło fałszywy obraz Magdalenki jako miejsca, w którym głównie biesiadowano.
Tzw. szeroka publiczność nie miała żadnej wiedzy o rozmowach prowadzonych w Magdalence. M.in. z tego powodu pojawiły się późniejsze twierdzenia na temat zawartego tam tajnego porozumienia między "Solidarnością" a komunistami. Powstała czarna legenda Magdalenki jako układu, do którego szczegółów nie miała dostępu opinia publiczna. To do pewnego stopnia prawda, ponieważ nie ma stenogramów nieoficjalnych rozmów. Istnieją tylko stenogramy wszystkich rozmów prowadzonych w oficjalnych zespołach i podzespołach podczas obrad okrągłego stołu. Liczą sobie około dziewięćdziesięciu tomów, po kilkaset stron każdy. Znajdują się w archiwum IPN i Bibliotece Sejmowej.
O rozmowach prowadzonych we wrześniu 1988 roku wiedziało tylko kilkanaście osób biorących w nich udział oraz przywódcy PZPR?
Po pierwszym spotkaniu Kiszczaka z Wałęsą ukazał się komunikat prasowy. Jego treść była niezwykle lakoniczna, ograniczała się do stwierdzenia, że doszło do takiego spotkania. O tematach ich rozmowy wiedziało niewielkie grono, któremu Wałęsa zdał relację. Podobnie było z rozmowami toczonymi w listopadzie na parafii w Wilanowie, które z inicjatywy Kościoła miały doprowadzić do ponownego podjęcia przerwanych negocjacji.
Wśród uczestników rozmów ze strony solidarnościowej byli Jacek Kuroń i Władysław Frasyniuk. Kilkanaście miesięcy wcześniej byli przez władze nazywani "ekstremą". Jak opozycja dobierała uczestników tych rozmów?
Decydujący wpływ miał Lech Wałęsa. W pierwszej fazie rozmów najważniejszym przedstawicielem opozycji, obok Wałęsy, był prof. Andrzej Stelmachowski. Dość szybko został jednak odsunięty przez Wałęsę i od listopada 1988 roku najważniejszym jego reprezentantem stał się Tadeusz Mazowiecki. Po drugiej stronie podobną pozycję zajmował Stanisław Ciosek. Kiszczak angażował się w negocjacje tylko, gdy dotyczyły one najważniejszych kwestii. Co ciekawe, później, w trakcie rozmów okrągłego stołu oraz równoległych negocjacji w Magdalence, coraz ważniejszą rolę odgrywał prof. Bronisław Geremek.
Po pierwszych, wrześniowych rozmowach w Magdalence doszło do sporu między przywódcą "Solidarności" a przedstawicielami władz, którzy próbowali mu narzucić skład delegacji solidarnościowej na rozmowy okrągłego stołu. Wałęsa przedstawił obszerną listę potencjalnych uczestników. Została ona zakwestionowana przez Kiszczaka. Początkowo "odrzuconych" zostało dwanaście nazwisk. Później ich liczba była stopniowo redukowana i na końcu sprzeciw władz dotyczył już tylko Jacka Kuronia i Adama Michnika.
Spór wokół tych dwóch opozycjonistów toczył się najdłużej. Dlatego Michnik i Kuroń pojawili się w Magdalence dopiero w końcowej fazie rozmów, w marcu 1989 roku. Nie byli natomiast obecni w rozmowach jesiennych i tych z początku 1989 roku. Jednak Michnik, dzięki swojej osobowości, gdy tylko się pojawił, natychmiast próbował zdominować obrady. Widać to nawet na fragmencie filmu z kolacji w Magdalence, gdy wzniósł słynny toast za rząd, w którym premierem byłby Lech Wałęsa, a Kiszczak ministrem spraw wewnętrznych.
Dziś wiele nazwisk uczestników rozmów w Magdalence wydaje się zupełnie anonimowych. Jaką rolę odgrywali tacy przedstawiciele władz jak prof. Janusz Reykowski, Jerzy Uziębło, prof. Władysław Baka?
Można powiedzieć, że delegacja rządowa składała się z dwóch "warstw". Niektórzy byli głównymi negocjatorami. Poza Kiszczakiem byli to m.in. prof. Janusz Reykowski, Stanisław Ciosek i Andrzej Gdula. Pozostali specjalizowali się w sprawach szczegółowych. Przykładami mogą być Ireneusz Sekuła i prof. Władysław Baka, którzy zajmowali się zagadnieniami gospodarczymi. Andrzej Gdula zajmował się z kolei sprawami dotyczącymi wymiaru sprawiedliwości i bezpieczeństwa.
Niektórzy uczestnicy, podobnie jak po stronie solidarnościowej, byli postaciami "dekoracyjnymi". Byli to m.in. przedstawiciele Stronnictwa Demokratycznego, tacy jak prof. Jan Janowski, który m.in. dzięki uczestnictwu w rozmowach w Magdalence został kilka miesięcy później wicepremierem w rządzie Tadeusza Mazowieckiego.
Podobnie ograniczona była rola przedstawiciela Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego. W rozmowach brali udział również przedstawiciele OPZZ, którzy szczególnie wiele uwagi poświęcali sprawie indeksacji płac. W delegacji partyjno-rządowej było więc wiele osób załatwiających różne drobne kwestie, ale najważniejsze sprawy były rozwiązywane przez Kiszczaka, Cioska, prof. Reykowskiego, Gdulę - będących oczywiście w stałym kontakcie telefonicznym z gen. Jaruzelskim.
W pewnym momencie znaczącą rolę odegrał także Aleksander Kwaśniewski. Można stwierdzić, że był ważnym architektem układu magdalenkowego, który w istocie rzeczy polegał na zaakceptowaniu przez "Solidarność" bardzo szerokich uprawnień urzędu prezydenckiego w zamian za całkowicie wolne wybory do Senatu. To najważniejsze ustalenie rozmów w Magdalence. Ten pomysł, jak twierdzi sam Kwaśniewski, został zgłoszony przez niego samorzutnie, bez konsultacji z innymi przedstawicielami PZPR. Jaruzelski potwierdzał jego wersję wydarzeń. Myślę, że można mu wierzyć.
Pomysł Kwaśniewskiego stanowił próbę wyjścia z impasu, który pojawił się w momencie, gdy strona solidarnościowa stwierdziła, że nie może zaakceptować bardzo szerokich uprawnień urzędu prezydenta, jeśli wybory do Senatu mają być tylko częściowo wolne. Pierwotna propozycja władz miała polegać na z góry określonym podziale mandatów senackich, tak jak w Sejmie, z tym że tu większość miała otrzymać opozycja. Pojawiła się propozycja Kwaśniewskiego i została natychmiast podchwycona przez prof. Geremka, który uznał, że jest to możliwość stworzenia pewnego rodzaju luki w systemie. Miał to być wprawdzie organ o ograniczonych kompetencjach, ale pochodzący z całkowicie wolnych wyborów, a przez to posiadający w pełni demokratyczną legitymację.
W rzeczywistości realnego socjalizmu był to absolutny ewenement, mimo bardzo ograniczonych kompetencji nowej izby parlamentu. Wszyscy rozumiejący mechanizmy polityki zdawali sobie sprawę, że dzięki temu "psychologiczna" pozycja Senatu będzie bardzo wysoka, nieporównanie ważniejsza niż przyznane mu formalnie kompetencje konstytucyjne.
Propozycja Kwaśniewskiego wynikała z pewnego rodzaju naiwności...
Tak, pamiętajmy o zawartym wówczas zakładzie, w którym brali udział Kwaśniewski, Jerzy Urban, Mieczysław F. Rakowski i dziś zupełnie zapomniany podsekretarz stanu w Urzędzie Rady Ministrów Aleksander Borowicz. Założyli się o wynik wyborów czerwcowych przy założeniu, iż głosowanie do Senatu będzie w pełni wolne. Oczywiście nikt nie przewidywał skali klęski obozu rządzącego.
Największym pesymistą był Borowicz, który stwierdził, że opozycja zdobędzie 68 miejsc w stuosobowym Senacie. Pozostali mówili, że nastąpi podział mniej więcej po połowie. Rakowski zakładał nawet, że strona rządowa zdobędzie w nim niewielką przewagę. Z tego punktu widzenia była to naiwność, ale zarazem był to znakomity sposób na wyjście z impasu w rozmowach, a i tak uczestnicy zakładu uważali, że bez względu na wynik wyborów parlamentarnych rzeczywistym centrum władzy stanie się urząd prezydenta.
Strona solidarnościowa zdawała sobie sprawę, że w istocie rzeczy jest nakłaniana do uznania dalszych rządów Jaruzelskiego, już jako prezydenta PRL. Jego uprawnienia miały być tak szerokie, że rządziłby on, a nie większość parlamentarna.
W tym sensie to "Solidarność" była naiwna, przyjmując rozwiązanie dające jej możliwość zwycięstwa w wyborach do izby o niemal zerowych kompetencjach i zgadzając się na powołanie urzędu "superprezydenta". Dopiero późniejsze wydarzenia (wybory czerwcowe i jesień narodów) sprawiły, że prezydent nie odegrał roli, którą, jak zakładano, miał pełnić w nowym systemie politycznym przez kolejne sześć lat sprawowania tego urzędu. Jego kadencja zakończyła się znacznie szybciej, po zaledwie półtora roku.
Kiedy wśród uczestników rozmów w Magdalence powstały podziały co do oceny znaczenia tych rozmów i przyjętych tam rozwiązań politycznych?
Od początku część ludzi "Solidarności", np. Krzysztof Wyszkowski, krytykowała ustalenia okrągłego stołu. Podobne poglądy wyrażała również ta część opozycji, która w ogóle nie brała udziału w tych negocjacjach. Mam na myśli m.in. Konfederację Polski Niepodległej i "Solidarność Walczącą". To te kręgi formułowały krytykę okrągłego stołu już w 1989 roku.
Późniejszy konflikt o ocenę tych ustaleń nierozerwalnie wiąże się z toczoną w 1990 roku "wojną na górze". Wyłonił się wówczas ruch, który pod przywództwem Jarosława Kaczyńskiego przerodził się w Porozumienie Centrum. Zakładał, że należy odejść od kontraktu okrągłostołowego, czyli także od ustaleń z Magdalenki. Pamiętajmy też, że hasło "przyspieszenia" było jednym z głównych przesłań kampanii prezydenckiej Lecha Wałęsy w 1990 roku.
Rozmawiał: Michał Szukała
(e)