Próbki, które zostały zebrane z prezydenckiego Tupolewa przez polskich ekspertów, będą badane tylko w Polsce - dowiedział się reporter RMF FM w Prokuraturze Generalnej. Materiał zabezpieczony po zbadaniu wraku jest w tej chwili w Rosji. Prokuratorzy czekają na przyjazd próbek zgodnie z wnioskiem o pomoc prawną, który skierowano do rosyjskiej strony po wizycie ekspertów z CLK i CBŚ.
Oczekiwanie na próbki może długo potrwać, wnioskując po tym, w jakim tempie Rosjanie realizują nasze wnioski o pomoc prawną. Wiele dowodów do tej pory nie zostało przekazanych - łącznie z samym wrakiem i z bronią funkcjonariuszy BOR oraz telefonami generalicji.
Prokuratura jednak z całą stanowczością twierdzi, że zabezpieczony materiał z poszycia i wnętrza samolotu, który został zebrany by sprawdzić, czy nie doszło do wybuchu na pokładzie, będzie badany wyłącznie przez polskich specjalistów, a nie przez Rosjan.
Nie można mieć 100-procentowej pewności, że do czasu przekazania próbek nic złego się z nimi nie stanie. Proceduralnie zabezpieczają je jednak plomby i pieczęcie - podobnie jak w przypadku czarnych skrzynek. Dopiero po przesłaniu próbek do Polski, rozpoczną się ich badania pod kątem obecności na pokładzie śladów materiałów wybuchowych.
Wczoraj "Rzeczpospolita" poinformowała na swojej stronie internetowej, że - jak powiedział jej rzecznik Prokuratury Generalnej Mateusz Martyniuk - próbki, które wskazali polscy biegli, nadal są w Rosji. Zostały one wytypowane przez polskich biegłych na podstawie wskazań urządzeń, które wykazały obecność cząstek wysokoenergetycznych, których źródła pochodzenia mogą być przeróżne - powiedział Martyniuk. Dodał, że "próbki te zostaną dopiero do Polski sprowadzone w ramach pomocy prawnej".
Przypomnijmy także, że "Rzeczpospolita" we wtorkowym wydaniu opublikowała również informację o tym, iż polscy prokuratorzy i biegli odkryli na wraku Tupolewa ślady materiałów wybuchowych. Jak podał wczoraj dziennik, polscy prokuratorzy mieli wątpliwości co do rosyjskiej ekspertyzy pirotechnicznej. Nasi biegli odmówili podpisania ostatecznej opinii o przyczynach zgonu ofiar katastrofy bez dokładnego przebadania wraku. Dlatego do Smoleńska wraz z prokuratorami pojechali biegli pirotechnicy z Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego oraz Centralnego Biura Śledczego, z nowoczesnym sprzętem. Według "Rz", urządzenia wykazały między innymi, że aż na 30 fotelach lotniczych znajdują się ślady trotylu oraz nitrogliceryny. Substancje miały być znalezione również na śródpłaciu samolotu, w miejscu łączenia kadłuba ze skrzydłem.
Także wczoraj po południu - po konferencji prasowej szefa Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie płk. Ireneusza Szeląga, który zdementował doniesienia "Rz" - gazeta oświadczyła, że się pomyliła, pisząc o trotylu i nitroglicerynie. To mogły być te składniki, ale nie musiały - oznajmiła, zaznaczając, że "jednak nie można wykluczyć materiałów wybuchowych".