Premier Mateusz Morawiecki udaje się dziś z wizytą do Budapesztu. Ma się spotkać m. in. z szefem węgierskiego rządu Viktorem Orbanem. Chce usłyszeć od niego zapewnienia, że Węgry staną murem za Polską, gdyby Unia Europejska chciała na nas nałożyć sankcje.
Premier Mateusz Morawiecki rozpoczyna ofensywę w krajach Unii Europejskiej, by przekonać do reformy sądownictwa i zatrzymać uruchomienie artykułu 7 Traktatu UE. Dzisiaj szef polskiego rządu będzie sondował w Budapeszcie, czy może liczyć na poparcie Węgrów.
Jak zauważa korespondentka RMF FM Katarzyna Szymańska-Borginon, Węgry są pewnym sojusznikiem, ale w ostatecznej rozgrywce, gdy trzeba będzie jednomyślnie zdecydować o nałożeniu sankcji, a do takiej ostateczności prawdopodobnie nie dojdzie.
Wcześniej kraje Unii będą musiały zdecydować - zgodnie z wnioskiem Komisji Europejskiej - czy Polska jest krajem niepraworządnym. Żeby to stwierdzić, wystarczą 22 kraje Unii. Sprzeciw Węgier to za mało. Budapeszt będzie więc oceniał, co mu się bardziej opłaca - poprzeć Warszawę, czy ulec presji Brukseli, Berlina i Paryża. Wiele będzie zależało od tego czy Polska zdoła zbudować koalicję 6 krajów, które zablokują wniosek Komisji. Samotnie za Polską Budapeszt z pewnością nie stanie.
Tak naprawdę, to żaden z unijnych przywódców nie jest zadowolony, że będzie musiał wziąć udział w głosowaniu nad uznaniem Polski za kraj, w którym występuje poważne ryzyko dla praworządności. Każdy obawia się, że taki sam los może spotkać i jego kraj.
W kuluarach mówi się, że teoretycznie z różnych powodów Polskę wspierać mogą Wielka Brytania, Węgry, Słowacja, państwa bałtyckie, Rumunia czy Austria. Większość rozmówców Katarzyny Szymańskiej-Borginon wątpi jednak, czy te kraje, gdy dojdzie do głosowania, opowiedzą się za Polską. Jeden z dyplomatów wyjaśnia: "jeżeli poprzesz Polskę to znaczy, że opowiadasz się przeciwko demokracji i praworządności". Takiej łatki nikt nie będzie chciał. Jego zdaniem, jeżeli dojdzie do głosowania, to wszyscy będą przeciwko Warszawie.
(mpw)