W nocy w kopalni „Knurów”, ponad pół kilometra pod ziemią zapalił się węgiel. W zagrożonym rejonie było 6 górników. Wszystkich udało się ewakuować, nikomu nic się nie stało. Trwają przygotowania do budowy podziemnych tam, które odizolują zagrożony teren od reszty kopalni.
To typowy pożar w znaczeniu górniczym, przejawiający się nie ogniem, ale zmienionym składem atmosfery oraz możliwym zadymieniem. Jego prawdopodobną przyczyną jest tzw. samozagrzanie się węgla w zrobach, czyli miejscach po eksploatacji węgla - powiedziała rzeczniczka Wyższego Urzędu Górniczego, Edyta Tomaszewska.
Takie zjawisko to naturalny w górnictwie pożar endogeniczny. Zwykle informują o nim czujniki aparatury pomiarowej, wykrywające przekroczenie dopuszczalnych stężeń gazów. Często podnosi się temperatura, czasem pojawiają się dymy. Niewykrycie takiego pożaru na czas może być bardzo niebezpieczne dla załogi, ponieważ atmosfera w wyrobisku mogłaby niepostrzeżenie dla ludzi stać się niezdatna do oddychania.
W tym przypadku nie było takiego zagrożenia. Pożar stwierdzono 650 metrów pod ziemią, w rejonie likwidowanej ściany wydobywczej. W zagrożonej strefie znajdowało się sześć osób z nocnej zmiany. Nie prowadzili wówczas żadnych prac. Samodzielnie opuścili zagrożony rejon, nie było konieczne użycie aparatów tlenowych. Wydobycie węgla w zakładzie odbywa się normalnie.