"Serce pęka na pół" – opowiada o swoich uczuciach ojciec małej Julci z Pierzwina w Lubuskiem. Dziewczynka została odnaleziono w lesie, po całonocnych poszukiwaniach. W rozmowie z dziennikarką RMF FM tata dziecka przyznaje, że targował się z Panem Bogiem. "Obiecałem Bogu wszystko, co będzie chciał. Będę musiał dotrzymać słowa" – mówi pan Janusz.
Barbara Zielińska: Jak pana córka to znosi? Ciężka to była noc dla pana?
Janusz, ojciec małej Julci: Bardzo ciężka, to jest przeżycie, którego nie da się opisać słowami, coś strasznego. Nie życzyłbym tego nikomu.
To zdarzyło się pierwszy raz, że odeszła od domu?
Pierwszy raz, nigdy nie odchodziła, zawsze kręciła się tutaj. Po prostu tak się stało, pięć minut i zniknęła z oczu. Zastanawialiśmy się później, jak mogła to zrobić, że tak szybko uciekła. Około pięciu do ośmiu minut jak się zorientowała żona, że jej nie ma. Wszyscy pobiegli i nie zdążyli dobiec, nie zdążyli jej złapać nawet przed końcem lasu, a jej już tam nie było.
Jak wyglądało to miejsce, w którym Julka spędziła noc?
Jeszcze tam nie byłem. Nie wiem nawet jak to wyglądało, bo od razu jak znaleźli córkę, pojechaliśmy z żoną do szpitala.
Jak córka znosi to, co się wydarzyło?
Dochodzi do siebie, bo jest przemęczona. Była przemarznięta, dzwoniłem teraz do żony i mówiła, że już jest wszystko dobrze. Lekarz był na obchodzie i mówił, że nie trzeba będzie robić żadnych opatrunków chirurgicznych, że wszystko się ładnie goi. Jesteśmy zadowoleni, że wszystko dobrze się skończyło.
Co się dzieje w sercu ojca, którego córeczka znika?
Pęka na pół, po prostu. To jest masa uczuć, które się kumulują. Nie jest w stanie się wytrzymać ani chwili z tą myślą, że jej się może coś stać, że może nie wrócić. Ale cały czas byliśmy z żoną pełni nadziei, że wszystko dobrze się skończy. Cały czas wierzyliśmy, że ona po prostu przyjdzie.
Posklejał się już pan?
Już trochę tak. Jeszcze trochę czasu trzeba, żeby po prostu doszło to do mnie. Dzisiaj już z rana był pierwszy uśmiech. Jak przyjechaliśmy, już chciała od nas po buziaku, przytulała się z nami. Także już widzimy, że jest już z nią naprawdę lepiej.
Spodziewał się pan, że kiedykolwiek takich emocji, uczuć pan dozna?
Powiem pani, że oglądaliśmy takie rzeczy w telewizji i nigdy nie przypuszczaliśmy, że taka tragedia, bo mogę to śmiało nazwać tragedią dla rodziców, coś takiego spotka nas.
Pomagali wam ludzie, którzy nie musieli tego robić, nie znali was. Przyjechali nawet z Zielonej Góry po to, żeby przeczesywać okoliczne lasy, podwórka.
Właśnie wróciłem około 19 z Grudziądza, bo tam byłem na szkoleniu i byłem zdziwiony, to może złe określenie, jak zobaczyłem takie tłumy ludzi. Nie tylko policjantów, straży i innych służb ratowniczych. Z jednej strony dodawało mi to trochę otuchy, że tyle ludzi chce pomóc ją znaleźć. To też taki bardzo miły gest, za co również jesteśmy bardzo wdzięczni, bo każdy tu miał swój ogromny wkład i ogromną pracę w pomocy w znalezieniu naszej córeczki.
Jakie emocje pojawią się w momencie, kiedy kolejną godzinę dziecka nie ma? To jest złość, wściekłość, obietnice, targowanie się z Panem Bogiem. Co się wtedy robi?
Wszystko to, co pani tym momencie powiedziała, tylko na raz. Z każdą godziną tylko to narasta.
Targował się pan z Bogiem?
Oczywiście i to niejednokrotnie. Zarówno i ja, i żona.
Co mu pan obiecał?
Wszystko, co będzie chciał i będę musiał dotrzymać słowa.