Ruszył proces kapitana oskarżonego w sprawie niebezpiecznego incydentu, do którego w lipcu 2017 roku doszło na Motławie w Gdańsku. Wypełniony turystami pasażerski statek "Danuta", należący do Żeglugi Gdańskiej, wpłynął pod zwodzoną kładkę dla pieszych w momencie, gdy kładka była już opuszczana. Według świadków, cudem udało uniknąć się tragedii. Całe zdarzenie zarejestrował monitoring.
Przed sądem stanął dziś kapitan "Danuty", który przed prawie 2 lata zdecydował się na wykonanie niebezpiecznego manewru. Prokuratura oskarżyła go o sprowadzenie bezpośredniego niebezpieczeństwa katastrofy w ruchu wodnym, zagrażającego życiu lub zdrowiu wielu osób albo mieniu w wielkich rozmiarach. Grozi za to od pół roku do 8 lat więzienia.
W trakcie opuszczania ruchomej kładki dla pieszych przepłynął pod nią statek pasażerski "Danuta". Statek płynął w kierunku przystani Zielona Brama. Kierujący nim poruszał się ze znacznie przekroczoną dozwoloną prędkością. Płynął mimo opuszczania kładki i zbyt późno podjął manewr hamowania wpływając bezpośrednio pod opuszczane przęsło - mówiła prokurator Grażyna Wawryniuk z Prokuratury Okręgowej w Gdańsku, gdy w marcu tego roku, informowała o akcie oskarżenia w tej głośnej sprawie.
Wiadomo, że na pokładzie "Danuty" - nie licząc załogi - znajdowało się 139 pasażerów. Część z nich stała na górnym pokładzie jednostki, bezpośrednio pod opuszczaną właśnie kładką. Kapitan statku początkowo miał zwolnić, gdy widział, że przęsło przeprawy między Wyspą Ołowianka a nabrzeżem w pobliżu Targu Rybnego jest opuszczane. Ostatecznie jednak przyspieszył i przepłynął pod kładką, niemal w ostatniej chwili unikając zderzenia z przeszkodą. Manewr wykonywał dokładnie minutę po planowanym zgodnie z harmonogramem opuszczeniu kładki. W trakcie śledztwa kapitan "Danuty" nie przyznał się do winy, ale złożył wyjaśnienia.
Dziś kapitan 66-letni kapitan Marek W. tłumaczył przed sądem, jak wyglądał incydent z tego feralnego dnia, jak określił to oskarżony. Był to dla niego rutynowy dzień pracy. Z przystani w okolicy Zielonej Bramy nad Motławą popłynął wtedy do Westerplatte. Tam część pasażerów wysiadła ze statku, zbyt długo przebywała na Westerplatte i "Danuta" złapała opóźnienie.
Poganiałem bosmana, żebyśmy mogli szybciej się zwinąć i płynąć na Motławę. Bosman nie mógł złożyć trapu (wysuwana z pokładu specjalna kładka, po której z nabrzeża wchodzi się na pokład statku - przypis redakcji), z uwagi na to, że jakiś pan z dzieckiem poszedł na lody, a jego żona stanęła na trapie i nie pozwalała tego trapu złożyć. Wyszło opóźnienie ponad 5 minut - tłumaczył kapitan Marek W.
Jak dodał próbował maksymalnie nadgonić to opóźnienie na kanale portowym.
Jak mówił, przed sądem kapitan, około półtorej minuty przed planowanym opuszczeniem kładki, wielokrotnie próbował przez radio skontaktować się z operatorem kładki, aby opóźnić jej opuszczanie. Operator kładki jednak nie odpowiadał.
Gdy zbliżał się do wysokości kładki, miała ona być nadal w górze. Kapitan widzieć miał sterownię kładki, ale - jak mówił - nie widział oznaczeń - bo przysłaniały je drzewa, a słońce świeciło tak, że oślepiało go.
W momencie, gdy statek dochodził do pływającej stacji benzynowej, odezwał się do mnie gość z kładki. Mówił: "Danuta" nie wpływaj, bo ja już kładkę opuszczam. To było minutę po tym, jak on musiał mnie widzieć. Usłyszałem polecenie, więc odruchowo włączyłem wstecz, żeby wyhamować. Statek zaczął hamować, ale nie zatrzymałby się przed kładkę. Nie było więc innego wyjścia. Trzeba było przyspieszyć i przepłynąć - mówił przed sądem Marek W.
Jak dodał po przejściu tego miejsca skontaktował się operatorem kładki i poinformował go, że sytuację traktuje jako incydent, a nie wypadek. Powiedziałem mu, jeżeli cokolwiek się dzieje, to bierz człowieku pod uwagę to, że statek ma swoją masę i ja go w miejscu nie posadzę. On mi nie stanie w miejscu - mówił oskarżony kapitan, dodając, że tamtego dnia wrócił też do normalnej pracy i wykonał kolejny kurs z pasażerami.
Prokuraturę dopytywał też, co ma na myśli twierdząc, że kapitan nadmiernie przekroczył prędkość. Marek W. nie zgadza się z tym stwierdzeniem, bo jak mówi, mógł płynąć z prędkością maksymalnie 4 węzłów, a płynął z prędkością 7 węzłów. Jak tłumaczył, to tylko kilka kilometrów na godzinę więcej.
Kapitan nie jest jednak jedyną osobą oskarżoną w związku z niebezpiecznym incydentem. W osobnym procesie odpowiadać ma za to zdarzenie operator kładki. Według prokuratury nie uruchomił alarmowej procedury i nie zaprzestał opuszczania kładki, choć widział zbliżającą się do niej z dużą prędkością jednostkę.
W toku postępowania uzyskano opinię biegłego z zakresu żeglugi. Z jej treści wynika, że zarówno kierownik statku pasażerskiego, jak i operator kładki, umyślnie naruszyli zasady bezpieczeństwa w ruchu wodnym - mówiła Wawryniuk. Operator także usłyszał zarzut sprowadzenia bezpośredniego niebezpieczeństwa katastrofy w ruchu wodnym, zagrażającego życiu lub zdrowiu wielu osób albo mieniu w wielkich rozmiarach. Jego proces do tej pory się nie rozpoczął.