Przesłuchanie przed komisją śledczą ds. wiz byłego konsula RP w Mumbaju pokazuje bezczelność procederu wyłudzania wiz Schengen przy pomocy nacisku, wywieranego na polskich dyplomatów. Ich niewiarygodną niemal historię opisał właśnie skromny zawodowy dyplomata Damian Irzyk. Nawet jeśli - mówiąc oględnie - "nieprawidłowości" dotyczą ledwo kilkudziesięciu wiz, rzecz wymaga zbadania do samego spodu.
Opowieść byłego konsula w Indiach dotyczy opisywanego już wcześniej procederu. Konsul otrzymał prośbę o przyśpieszenie wydania wiz ekipie filmowej, która zamierza kręcić film w Polsce. Chodzi o 35 wiz, o które wystąpili w Mumbaju i 13 w New Delhi. Prośba wsparta jest podpisem wiceministra spraw zagranicznych Piotra Wawrzyka, dotyczy współpracy kulturalnej - wizy na teren krajów Schengen zostają przyznane, ale jednorazowo.
W sprawę włącza się, dzwoniąc do konsula, wskazany jako osoba pośrednicząca Edgar Kobos, który interweniuje prosząc o przyznanie wiz wielokrotnych, bo zapewne podczas jednej sesji nie uda się nagrać wszystkich potrzebnych ujęć i będzie potrzebny kolejny wyjazd. Wizy zostają przyznane.
Niewiele później konsulat w Mumbaju otrzymuje podobną prośbę związaną z kolejną ekipą, tym razem o niespotykanej liczebności - chodzi o 83 nazwiska, dołączone do innych list nazwisk, osób ubiegających się jednak o pozwolenie na pracę, także w innych konsulatach.
Co urzędników dziwi, tak liczna grupa rzekomych filmowców pochodzi ze stanu Gudżarat, niesłynącego raczej z bogatej kinematografii. Nie uprzedzając o tym nikogo polscy dyplomaci udają się więc do mieszczącego się w Ahmedabadzie biura, w którym 65 aplikantów z pochodzącej z Gudżaratu grupy umówionych jest na złożenie wniosków wizowych. Rozmawiają tylko z 10 z nich - pozostali, widząc co się dzieje, po prostu znikają.
Okazuje się, że żaden z ubiegających się o związane z kręceniem filmu aplikantów nie ma żadnego związku z produkcją filmową. Konsul widzi kilkoro biednych, prostych, niewykształconych ludzi, według jego oceny pracujących raczej w szarej strefie: sprzedawcę warzyw, kosmetyczkę, rolnika. Kilkoro z nich wspomina w prowadzonej przez tłumaczy rozmowie o załatwieniu wizy z pomocą znajomych pośredników, rodzicach, ktoś wymienia cenę odpowiadającą po przeliczeniu sumie 10 tys. euro. Polacy wiedzą, że wydanie wiz w tych okolicznościach nie wchodzi w grę.
O przebiegu wydarzeń i tzw. ryzyku wizowym dyplomaci meldują w departamencie konsularnym MSZ w Warszawie. Tam ich stanowisko ws. wiz zostaje podtrzymane. O żadnych konsekwencjach wobec wiceministra Wawrzyka, któremu ów departament podlega - oczywiście nie ma mowy.
Niewiele później do konsula ponownie dzwoni Edgar Kobos. Jak relacjonuje dyplomata, osoba kontaktowa prowadzi rozmowę w agresywnym tonie, niewiele później konsul słyszy, że Kobos oskarża go o szykanowanie.
Niewiele później na biurko konsula trafia claris z MSZ, zapowiadający nagłą, bo już za 14 godzin (co przy odległości dzielącej Mumbaj od Warszawy jest czasem przemieszczenia się bardzo ambitnym) wizytację, zleconą nawet nie przez wiceministra Wawrzyka, ale osobiście przez szefa MSZ Zbigniewa Raua. Do przeprowadzenia wizytacji upoważniony jest Paweł Majewski z biura prawnego i zarządzania zgodnością MSZ. To biuro, wspomagające konsulaty w obsłudze prawnej, organizacji przetargów itp.
Konsul pyta więc, o co chodzi w departamencie konsularnym, któremu podlega. Od jego dyrektor słyszy, że departament nie zna powodu wizytacji, nie ma do pracy konsulatu w Mumbaju żadnych zastrzeżeń, a pani dyrektor odmówiła wręcz udziału w niej.
Mniej więcej w tym samym czasie podczas lunchu w konsulacie Szwecji konsul Irzyk słyszy od swojego odpowiednika z Hiszpanii ostrzeżenie, o nowym szlaku przerzutu migrantów z Indii do Meksyku. Więcej szczegółów ma mieć znany mu dyplomata z USA. Kilka dni później ów Amerykanin potwierdza, że chodzi m.in. o członków pierwszej grupy indyjskich "filmowców". Konsul przesyła do Warszawy uzyskane dzięki tej współpracy skany z ich ponad 20 paszportów; nie ma w nich adnotacji o powrocie do Indii z Polski. Są natomiast stemple z lotnisk, z których wyruszyli do Meksyku. Choć Hiszpania i Portugalia są daleko - to Madryt i Lizbona, dość odległe od rzekomego planu zdjęciowego w Polsce.
Zaraz po wyjściu z biura w Ahmedabadzie wiedzieliśmy, że nie chodziło o żadne kręcenie filmów - mówił przed komisją konsul Damian Irzyk.
I to nie jest już tylko dziennikarski opis wydarzeń, który można zignorować jak szereg innych doniesień.
Teraz formalnie wiedzę tę ma komisja, która ma wyjaśnić, co i na jaką skalę właściwie działo się z wydawaniem wiz przez służby podległe wiceministrowi Wawrzykowi i ministrowi Rauowi.