Hasło prezydenta to "zgoda buduje", więc życzy zgody swoim przyjaciołom. Ambicje w polityce są naturalne, to się wszystko "utrzęsie"- mówi o sytuacji w Platformie Obywatelskiej gość Kontrwywiadu RMF FM Tomasz Nałęcz.

Konrad Piasecki: Prezydencki doradca Tomasz Nałęcz, dzień dobry.

Tomasz Nałęcz: Dzień dobry.

Czy spotkanie trójkąta Komorowski-Tusk-Pawlak miało trochę zdopingować i przyspieszyć pracę nad formułowaniem rządu?

Nie, prezydent nie pośpiesza zwłaszcza, że te terminy są maksymalnie wyciągnięte, ale dosyć oczywista jest w świetle wyborów koalicja. Polacy jednoznacznie zdecydowali kogą chcą u władzy. Prezydent chciał być poinformowany o kształcie przygotowań.

A nie jest tak, że prezydent czuje się trochę zaniepokojony tym szaleńczym tempem prac nad formułowaniem rządu i jego programu?

Nie, nasze interesy europejskie, prezydencja Polska w Unii wymaga, żeby te terminy były jak najdłużej trwające. W związku z czym rząd ma trochę czasu.

Nie jest tak, że wezwał Tuska i Pawlaka i powiedział do roboty chłopaki?

Nie, absolutnie nie, nie.

A czegoś się dowiedział od dwójki panów? Bo biuro prasowe prezydenta oświadczyło, że spotkanie było bardzo konkretne i rzeczowe.

No tak, ale to są normalne, robocze kontakty. To się nie wiąże z żadnym kryzysowym napięciem. Na najwyższym piętrze władzy jest tak, jak w naszych normalnych relacjach między ludźmi. Albo się spotykamy bardzo rutynowo, albo mamy jakiś superważny interes. Nie, to było normalne spotkanie bez super-ważnego interesu.

Rutynowe. A jakiś konkret, jakaś rzeczowość z niego wyniknęła? To znaczy prezydent się czegoś dowiedział? Co się tam dzieje, jak stan uzgodnień koalicyjnych?

Dowiedział się w źródle jak wyglądają rozmowy między koalicjantami.

Jak wyglądają z perspektywy pałacu prezydenckiego?

Będziemy mieli w konstytucyjnym terminie dobry rząd.

A jest tak, że prezydent chciałby mieć jakiś wpływ na program tego rządu? Na obsadę personalną, czy uznaje to za wyłączną domenę panów Tuska i Pawlaka?

Prezydent twardo stoi na gruncie Konstytucji, rzeczywiście jest bardzo istotna rola prezydenta, przy powoływaniu rządu. Ale prezydent już na konkretny kształt rządu, na jego program nie ma wpływu. I tutaj prezydent nie zamierza wkraczać w konstytucyjne kompetencje premiera.

I w tym orędziu sejmowym Bronisław Komorowski nie wyrazi jakiś oczekiwań wobec nowego rządu?

To jest wystąpienie prezydenta w Sejmie i w Senacie nawiązujące do pięknej tradycji II Rzeczpospolitej, gdzie głowa państwa osobiście inaugurowała obrady.

Piękna to ona nie zawsze była, ale...

Nie.

Ta tradycja.

Ja mówię o demokratycznej II Rzeczpospolitej, bo rzeczywiście w drugim jej okresie to już się prezydent nie zjawiał się w izbie. Natomiast prezydent będzie mówił o wyzwaniach, które stoją przed Polską, nie tyle o zadaniach dla rządu i na pewno to nie będzie żadne super expose, które miałoby wyprzedzić expose premiera. Ponieważ o czym innym mówi premier, o czym innym mówi prezydent.

A Pałac Prezydencki nie patrzy na taką hegemoniczną, jednowładczą pozycję Tuska z niepokojem? Bo przyzna pan, że po wyborach mamy coś takiego - Donald Tusk z koroną na głowie rządzi partią, państwem.

Po pierwsze popatrzmy na to od ludzkiej strony. Tusk ma prawo do takiej "dumy z Racławic". Wygrał bitwę, w której wszyscy wieszczyli mu porażkę więc ma prawo się cieszyć.

Tylko, że po Racławicach często przychodzą Maciejowice. Tak było w każdym razie w 1794 roku.

No i każdy rozsądny lider tak też myśli, żeby, ciesząc się z tego zwycięstwa, myśleć jednak o dniu jutrzejszym i o pojutrzejszym, ale jestem przekonany, jak znam Donalda Tuska, że też tak myśli.

A Tusk nie przesadza w tym triumfalizmie?

Myślę, że nie, natomiast prezydent patrzy na to ze spokojem, ponieważ o kompetencjach prezydenta rozstrzyga konstytucja i tutaj żadna doraźna koniunktura, żaden wynik wyborczy, tych kompetencji konstytucyjnych nie ujmuje.

Nawet jak patrzy na siwowłosego Tuska na okładce "Polityki", która wieszczy, że najpierw Tusk weźmie premierostwo, a potem powie prezydentowi: "panie prezydencie, niech się pan przesunie, bo teraz to ja zamarzyłem sobie o tym fotelu".

I tym prezydent w wymiarze społecznym jest bardzo zaniepokojony i najpewniej o tym będzie w wystąpieniu prezydenta przed Sejmem, bo demografia to rzeczywiście jest wielkie wyzwania dla nas wszystkich.

Demografia tak, ale czy nie jest tak, że Donald Tusk ma coraz większą chrapkę na Pałac Prezydencki za cztery lata?

Ja należę akurat do osób, które ufają jego słowom, bo znam Donalda Tuska. Kiedy jeden z drugorzędnych dzisiaj działaczy lewicy, usiłował podpuścić premiera na prezydenta, mówiąc, że Donald Tusk myśli o Pałacu Prezydenckim, to Donald Tusk jako pierwszy, godzinę później powiedział: "będę pierwszym, który odda głos, jeśli prezydent zdecyduje się na ponowne kandydowanie."

To proszę dalej wierzyć w słowa Donalda Tuska, bo rzeczywiście nigdy nie zmienia zdania.

Wierzę i jeszcze się w ważnych sprawach nie zawiodłem.

To, co dzieje się na linii Tusk-Schetyna kogoś w Pałacu martwi?

Hasło prezydenta, i w kampanii i w 5 latach jego prezydentury, to "zgoda buduje". Prezydent życzy zgody lewicy, która jej bardzo potrzebuje, życzy zgody Platformie Obywatelskiej, życzy zgody swoim najlepszym przyjaciołom.

Kibicował Schetynie? Wołałby, żeby to Schetyna był marszałkiem Sejmu?

Nie chcę wypowiadać się w imieniu obywatela Komorowskiego, prezydent RP nie ingeruje w żadne wewnętrzne sprawy żadnej partii, nawet tej, która jest mu bliska.

No, ale nie było tak, że nie miał żadnej sympatii w tej sprawie.

Prezydent jest od spraw wszystkich obywateli i on nie powinien mieć swoich sympatii. Nie naciągnie mnie pan na takie deklaracje o sympatiach Bronisława Komorowskiego.

A wstawiał się za Schetyną u Tuska? Namawiał, żeby to jednak Schetyna został marszałkiem Sejmu?

Ja nie sądzę, że trzeba się wstawiać za panem marszałkiem Schetyną u premiera Tuska.

Jak widać trzeba, bo marszałkiem będzie Ewa Kopacz, a nie Grzegorz Schetyna.

No, ale przecież pan Grzegorz Schetyna to akceptuje.

Na pewno akceptuje?

Słyszałem. Tak mówi.

No, jeśli pan słyszał, to na pewno akceptuje.

Słyszeliśmy to wspólnie.

Oczywiście, słyszeliśmy, że pojechał na urlop, że w ogóle mu nie zależy...

Nie, nie. Nie powiedział, że mu nie zależy. Powiedział, że chcę odpocząć i dać swobodę działania premierowi. Ja należę do tych osób, które uważają, że naturalne są ludzkie ambicje, naturalna jest rywalizacja w kraju demokratycznym, w partii demokratycznej. Jestem święcie przekonany, że to się wszystko w Platformie utrzęsie.

Leszek Miler, który został szefem klubu SLD, nie wprawił pana w bezbrzeżne zdumienie?

Trochę mnie to zdziwiło, ponieważ SLD jest w bardzo trudnej sytuacji. Rzeczywiście większość osób w tych wyborach tę lewicę dostrzegło w Palikocie.

W trudnych sytuacjach sięga się po sprawdzonych ludzi.

No tak, ale tym atutem, którym Palikot pognębił SLD, była ta nowość, świeżość. Ja bardzo cenię talenty polityczne Leszka Millera, ale myślę, że tej cechy on za wiele nie ma.

Tej świeżości?

No tak.

A nie widzi się pan, że ma tyle pary i ikry? Polityk, który wydawało się, że już szykuje się na funkcje doradcze.

Nie, nie. Temu się nie dziwię. Leszek Miller to jeden z najbardziej żywotnych polityków i z taką ogromną determinacją walki. Trochę mnie dziwi, że wziął na siebie tę rolę, bo ja pamiętam, kiedy już raz kiedyś gasiliśmy razem światło w jednej z sal. To była największa sala w Warszawie.

Mówi pan o Sali Kongresowej i roku 1990.

Tak jest, mówię o Sali Kongresowej. Lewica potrzebuje zgody, świeżości, nowości. Leszkowi Millerowi będzie bardzo trudno. Zwłaszcza, że ma przeciwnika niesłychanie trudnego - Janusza Palikota.

I zgasi światło? W sali, w której jest SLD?

Życzę mu, żeby tego nie robił. Lewica jest w Polsce potrzebna - różnorodna, ale ze sobą współpracująca. To, co mnie najbardziej niepokoi, to że zdaje się, że lewicę najbardziej interesuje walka - Millera z Kaliszem, Millera z Palikotem. No z tej walki może wyjść wielkie pobojowisko i zgliszcza.

A w innych partiach spokój, np. w Platformie

Ale takich zgliszczy nie ma.