Okoliczności śmierci Jarosława Ziętary, dziennikarza "Gazety Poznańskiej", opisał "Głosowi Wielkopolskiemu" mężczyzna, który sam zgłosił się do redakcji. Zdzisław K. powiedział, że Ziętara został zabity, a jego ciało rozpuszczono w kwasie; zginął przez swoją pracę.
Przed Sądem Okręgowym w Poznaniu od kilku lat toczy się proces Mirosława R., ps. Ryba, i Dariusza L., ps. Lala, oskarżonych o uprowadzenie, pozbawienie wolności i pomocnictwo w zabójstwie poznańskiego dziennikarza. Według prokuratury, oskarżeni w 1992 r., podając się za policjantów, podstępnie doprowadzili do wejścia Ziętary do samochodu przypominającego radiowóz. Następnie przekazali dziennikarza osobom, które go zabiły i ukryły jego szczątki. Oskarżeni nie przyznają się do winy. W latach 90. obaj pracowali w firmie Elektromis.
Osobno prowadzone jest postępowanie przeciwko byłemu senatorowi Aleksandrowi Gawronikowi (zgodził się na publikację pełnego nazwiska). Gawronik jest oskarżony o nakłanianie byłych ochroniarzy firmy Elektromis do porwania, pozbawienia wolności i zabicia poznańskiego dziennikarza Jarosława Ziętary w 1992 roku.
W piątek "Głos Wielkopolski" napisał, że z redakcją skontaktował się Zdzisław K., który poinformował, że chce zeznawać jako świadek przed sądem w sprawie śmierci Ziętary.
Zdzisław K. powiedział, że jest dobrym znajomym Mariusza Ś., byłego twórcy i właściciela Elektromisu. Obaj wychowywali się w tym samym domu dziecka, obaj też odsiadywali wyroki za kradzieże z włamaniem.
Mężczyzna przyznał, że doskonale pamięta Ziętarę, który opisywał m.in. działalność Elektromisu i interesował się także Strefą Wolnocłową. Ta druga spółka, której K. był prezesem, była związana z Elektromisem.
Ziętara zajmował się naszą działalnością. Jestem w stanie to udowodnić. (...) W naszych rozmowach nie padło nazwisko "Ziętara". Mówiliśmy na niego "pismak". On jeździł też do Puszczykowa, pod dom Mariusza, ściągali go tam z drzewa. Skąd to wiem? Od Mariusza. Skarżył się, że go tropi dziennikarz, ten sam, który był u mnie. Mariusz pytał mnie, czy pismak znowu u mnie był, nie chciał, bym z nim rozmawiał. Spotykaliśmy się z Mariuszem potajemnie, jak zrobiły się te kłopoty. Miałem przepustki ze szpitala, w tym na święta. Przyjeżdżałem wtedy do Mariusza, sprawdzaliśmy, czy Ziętary nie ma w pobliżu i uzgadnialiśmy różne sprawy - mówił Zdzisław K. dziennikarzowi Głosu Wielkopolskiego.
Mężczyzna w rozmowie wspomniał też historię Marka Z., uważanego za bliskiego współpracownika Mariusza Ś.
We wrześniu 1992 roku byłem u niego na posesji w Chybach, niedaleko jeziora. Będąc u niego w domu, w takim pomieszczeniu gospodarczym, zauważyłem zachlapaną podłogę, ślady wyschniętej krwi. Sporo tego było. Marek powiedział wtedy tylko, że ktoś dostał po ryju. Ja sam nie dochodziłem, co się stało z Ziętarą. Sądziłem, że skoro zniknął, to pewnie go przekupili i gdzieś wyjechał - relacjonował.
Jak dodał, dopiero po roku Marek Z. będąc pod wpływem alkoholu, powiedział mu więcej o sprawie Ziętary.
Opowiedział, że we wrześniu 1992 roku Ziętarę po porwaniu przywieziono właśnie do niego i tak trzymano go tam kilka dni. Chcieli go zmiękczyć, różne rzeczy z nimi robili. Stwierdził, że dużo ludzi do tego było: porwali go ochroniarze, inni ludzie go tłukli, potem go zabito. Ruscy też przy tym byli. Został zabity po przewiezieniu do magazynu Elektromisu, przy czym sprawy troszkę się tam wymknęły spod kontroli. Ziętara według planów, miał dostać bardzo solidny łomot, co miałoby go skutecznie zniechęcić do pisania o firmie, ale ktoś chciał się popisać i go zabił. Potem jego ciało rozpuszczono w żrącej substancji i zostały po nim tylko kawałeczki. Gdy powiedziałem Markowi, że ktoś może znaleźć dziennikarza, on stwierdził, że nic nie znajdą - wspominał mężczyzna, który już zgłosił się do sądu. Chce zeznawać w trwającym procesie.
Jarosław Ziętara urodził się w Bydgoszczy w 1968 r. Był absolwentem Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Pracował najpierw w radiu akademickim, później współpracował m.in. z "Gazetą Wyborczą", "Kurierem Codziennym", tygodnikiem "Wprost" i z "Gazetą Poznańską". Ostatni raz widziano go 1 września 1992 r. Rano wyszedł do pracy, ale nigdy nie dotarł do redakcji "Gazety Poznańskiej". W 1999 r. Ziętara został uznany za zmarłego, ciała dziennikarza do dziś nie odnaleziono.