Dzikie ptaki, u których w województwie warmińsko-mazurskim stwierdzono ptasią grypę, prawdopodobnie były karmione indyczym mięsem z ubojni pod Ornetą. Indyki te pochodziły z ferm pod Płockiem, gdzie wykryto pierwsze ogniska choroby.

Jest bardzo prawdopodobne, że myszołowy i bocian, u których wykryto wirusa H5N1, były karmione mięsem z ubojni w Drwęczynie pod Ornetą. Kupowaliśmy im m.in. indycze żołądki - powiedział Piotr Matusik z nadleśnictwa Orneta.

Reporter RMF FM Daniel Wołodźko jako jedyny dziennikarz dotarł do leśniczówki w Taftowie w Warmińsko-Mazurskiem. To właśnie tam znaleziono martwe, zarażone ptasią grypą myszołowy i bociana. W tej chwili w schronisku jest jeszcze kilkanaście dzikich, ściśle chronionych ptaków. O ich losie zdecyduje minister środowiska.

Opiekujący się dzikimi ptakami leśnik Daniel Dobrzeniecki został objęty nadzorem epidemiologicznym. Podano mu również szczepionkę przeciwko grypie, bo to właśnie on znalazł zarażone wirusem H5N1 ptaki.

Wokół wykrytego na Warmii i Mazurach ogniska choroby wyznaczono 3-kilometrową strefę zapowietrzoną oraz 10-kilometrową strefę zagrożenia. W jej obrębie znajduje się kilka ferm drobiu, na których jest ok. 45 tys. ptaków. Najbliższa hodowla znajduje się 700 metrów od miejsca gdzie padły dzikie ptaki. Stwierdzony wczoraj przypadek ptasiej grypy to już piąte ognisko tej choroby w Polsce. Stwierdzone do tej pory cztery ogniska dotknęły ptactwo hodowlane i dotychczas nie wykraczały poza województwo mazowieckie.

Ostatnie ognisko ptasiej grypy wykryto w miejscowości Łępno w powiecie elbląskim, w prywatnym gospodarstwie rolnym. Na początku grudnia wirusa H5N1odkryto na fermach indyczych w Myśliborzycach i Uniejewie w gminie Brudzeń Duży pod Płockiem. Ptasia grypa pojawiła się również na fermie kur w Karniszynie oraz w Sadłowie. Obie miejscowości na terenie gminy Bieżuń. Drób z ferm, w których wykryto wirusa H5N1 jest usypiany i utylizowany.

Mazowieccy hodowcy drobiu ukrywali grypę u ptaków, mówi proszący o anonimowość mieszkaniec strefy zapowietrzonej koło Karniszyna: To są straty rzędu miliona złotych. Przez rok trzeba czekać, aby wszystko funkcjonowało, jak należy. Na fermach znajdujących się w strefie zapowietrzonej zupełnie zamarło życie. Pracownicy zostali zwolnieni. Idą święta i wydatki, a nie wiadomo, jak będzie z pensjami - tłumaczy.