Czy Jan Mazoch mógł szybciej trafić do szpitala w Krakowie? Od soboty bulwersuje nas sprawa transportu czeskiego skoczka, który miał poważny wypadek na zakopiańskiej Wielkiej Krokwi.
Śmigłowiec TOPR-u, który stoi pod zakopiańskim szpitalem, nie mógł przewieźć go do Krakowa. Chciano do tego wykorzystać helikopter aż z Warszawy.
I nie był to pierwszy taki przypadek. W październiku nie można było przewieźć tym śmigłowcem pacjenta ze złamaną ręką. Wezwano śmigłowiec z Krakowa; transport trwał 4 godziny, ręki nie uratowano.
Wiceminister zdrowia taki stan rzeczy tłumaczy wymogami formalnymi. TOPR nie jest przewoźnikiem lotniczym - nie ma takiego certyfikatu - wyjaśnia Jarosław Pinkas. Po pierwsze, taki certyfikat powinien zdobyć. Po drugie powinien założyć zakład opieki zdrowotnej - dodaje.
Czujemy się jak intruzi. Rozmawiamy, prosimy, piszemy pisma – odpowiada Jan Krzysztof, naczelnik TOPR, który od miesięcy stara się o odpowiednie zgody.
A zaznaczmy, że śmigłowiec TOPR-u niczym nie różni się od śmigłowców Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. Co więcej, w wielu względach go przewyższa. Mamy takie samo wyposażenie; możemy udzielać identycznej pomocy - podkreśla Krzysztof. Ale jak widać względy formalne znów wygrywają ze zdrowym rozsądkiem i dobrem pacjentów.