"To, czego doświadczamy dzisiaj, czyli to, że konkurujemy z Ukraińcami o miejsca w ochronie zdrowia, w systemie edukacyjnym czy w żłobkach, tak naprawdę pokazuje słabości tych systemów, z którą Polska boryka się nie od miesiąca, nie od pół roku, tylko od wielu lat. Napływ uchodźców z Ukrainy tylko wzmocnił czy uwypuklił problemy, z którymi od dawna się musimy mierzyć" - mówił w Radiu RMF24 dr Marcin Kędzierski, ekonomista z Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie i Klubu Jagiellońskiego. "Trzeba szukać kompletnie nowych rozwiązań opartych nie tylko o instytucje państwa, ale także o pewien kapitał, potencjał czy aktywa zgromadzone w społeczeństwie, w organizacjach lub w firmach" - sugerował gość Tomasza Terlikowskiego.
Tomasz Terlikowski: Polska miała być już drugą Irlandią, miała być drugą Japonią, a teraz powstaje pytanie, czy w Warszawie nie będzie drugiej Pragi. W Pradze demonstrowało 70 tys. ludzi przeciwko rosnącym cenom energii i za jak najszybszym pokojem z Rosją. To mniej więcej tak, jakby w Warszawie demonstrowało 260 tys. osób. Czy Warszawie albo Krakowowi grozi taki scenariusz, że nagle 260 tys. ludzi wychodzi na ulice?
dr Marcin Kędzierski: W Polsce nie ma kultury masowych protestów. Największe protesty w ostatnich latach to był ogólnopolski Strajk Kobiet. W skali całego kraju wzięło w nim udział około 400-450 tys. osób - to się rozłożyło na kilkaset miejscowości. W największych protestach w Polsce, w największych miastach wzięło udział 30, może 50 tys. ludzi. To nijak się ma do skali protestów w Czechach. Przypomnę, że protesty w Pradze przeciwko poprzedniemu premierowi Andrejowi Babiszowi gromadziły kilkaset tysięcy ludzi. To tak, jakby w Warszawie na proteście pojawiło się półtora miliona osób. To jest skala kompletnie niewyobrażalna w polskiej tradycji i historii politycznej.
Czesi mają zupełnie inny model protestowania - protestują częściej, co może Polaków zaskakiwać. Oni protestują przeciwko konkretnym rzeczom. Jak się przyłoży ucho do polskich domów, jak się posłucha rozmów w autobusach czy w tramwajach, to słychać, że powoli pojawia się narzekanie: "byłam w szpitalu, a tam prawie same ukraińskie dzieci są przepuszczane bez kolejki" lub: "w moim przedszkolu, żłobku czy szkole jest już tyle ukraińskich dzieci’. Polacy też zaczynają narzekać i zaczynają zadawać pytania, czy uprawnienia lub pomoc, która się należy uchodźcom, nie odbiera nam czegoś.
Pisaliśmy o tym w raporcie "Nowa Solidarność" w marcu. Jestem zaskoczony, że te głosy w społeczeństwie i debacie publicznej pojawiają się tak późno. Spodziewaliśmy się, że to nastąpi znacznie szybciej, jeszcze przed wakacjami. To jest przyczynek do dyskusji w ogóle o państwie, o usługach publicznych. To, czego doświadczamy dzisiaj, czyli to, że konkurujemy z Ukraińcami o miejsca w ochronie zdrowia, w systemie edukacyjnym czy w żłobkach, tak naprawdę pokazuje słabości tych systemów, z którą Polska boryka się nie od miesiąca, nie od pół roku, tylko od wielu lat. Napływ uchodźców z Ukrainy tylko wzmocnił czy uwypuklił problemy, z którymi od dawna się musimy mierzyć.
Dodajmy jeszcze problemy z mieszkalnictwem. Nie ma mieszkań albo ich ceny poszły bardzo mocno w górę.
Tak, to też nie jest nic nadzwyczajnego. Wszyscy o tym wiedzieliśmy. Wiedzieliśmy, że tak to się będzie musiało skończyć, że trzeba szukać kompletnie nowych rozwiązań opartych nie tylko o instytucje państwa, ale także o pewien kapitał, potencjał czy aktywa zgromadzone w społeczeństwie, w organizacjach lub w firmach. Polska przy obecnym potencjale nie jest w stanie poradzić sobie w tak krótkim czasie z takimi wyzwaniami. Zwłaszcza, że przez ostatnie kilkanaście lat niestety nie zadbaliśmy o należytą jakość usług publicznych.
Co w tej chwili może zrobić państwo i społeczeństwo, żeby było lepiej: żeby system służby zdrowia się nie zacinał, żeby w przedszkolach, żłobkach i szkołach było więcej miejsc, żeby mieszkania były tańsze?
Zwykle wzywam do tego, żeby patrzeć na rzeczywistość w sposób całościowy, ale tutaj trzeba to rozróżnić. Czym innym jest system ochrony zdrowia, który potrzebuje bardzo wyraźnego dofinansowania, i to ogromnymi nakładami. Jeżeli chodzi o kwestię edukacji - tutaj także potrzebne są nakłady, ale akurat one nie rozwiążą wszystkich problemów. Gdybym miał szukać takich rozwiązań, które są dostępne tu i teraz i nie kosztują aż tak wiele pieniędzy, to jest tworzenie spółdzielni rozwojowych na poziomie gminnym czy powiatowym, które byłyby w stanie zaktywizować osoby, które dzisiaj nie są aktywne zawodowo, ale także uchodźców z Ukrainy po to, żeby dostarczać pewne usługi publiczne, np. w zakresie opieki nad najmniejszymi dziećmi. Mogę sobie wyobrazić sytuację, w której tworzona jest taka spółdzielnia i oferowane jest wsparcie gminne dla jej powstania, gdzie jedna mama z Ukrainy po prostu bierze swoje dziecko i zajmuje się dziećmi koleżanek.
Czy jesteśmy przygotowani na zimę? Czy w zimie wszystkie te procesy nie będą się zaostrzać?
Już wiosną pisałem, że czeka nas trudna jesień i jeszcze trudniejsza zima. Pewnie trzeba byłoby pytać ekspertów od energetyki, ale mam wrażenie, że czekają nas bardzo trudne miesiące i w energetyce, i w wielu innych obszarach państwa. To nie są dobre informacje, które płyną dla polskiego społeczeństwa.