Szczegółowe oględziny wraku i miejsca zdarzenia pod Topolowem, gdzie spadł samolot z 12 osobami na pokładzie, mogą potrwać nawet do wtorku. Członkowie Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych badają miejsce katastrofy. W wypadku zginęło 11 osób.

Rzecznik Prokuratury Okręgowej w Częstochowie prok. Tomasz Ozimek, powiedział, że w szczegółowych oględzinach wraku i miejsca zdarzenia chodzi m.in. o dokładne przeanalizowanie zniszczeń i opaleń rozbitej maszyny. Nie sądzę, by mogło się to zakończyć w niedzielę - być może w poniedziałek lub wtorek - zasygnalizował prokurator.

Dopiero po zakończeniu szczegółowych oględzin zapadnie decyzja o usunięciu wraku z miejsca katastrofy. Do tego czasu miejsce to będzie zabezpieczane przez odpowiednie służby. Równolegle od soboty trwają już inne czynności, m.in. przesłuchania świadków, które prowadzą prokuratorzy lub - na ich zlecenie - policjanci.

Członkowie komisji i prokuratorzy przede wszystkim szukają teraz urządzeń, które mogą dać odpowiedź, czy doszło do jakiejś awarii w trakcie lotu i co tak naprawdę wydarzyło się na pokładzie samolotu. Szukamy wszelkiego rodzaju rejestratorów czy GPS-ów, które znajdują się na pokładzie samolotu. Nieraz nawet urządzenia zniszczone pożarem zachowują kości pamięci, które pozwalają nam odczyty zapisów i obiektywną ocenę przebiegu wypadku  - tłumaczy Ryszard Rutkowski z Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych.

Śledztwo po katastrofie nie zostało jeszcze wszczęte.

Uratowany mężczyzna jest szpitalu

W katastrofie maszyny została uratowana została jedna - ok. 40-letni mężczyzna. Trafił on do szpitala w Częstochowie. 40-latek ma m.in. złamanie ręki, złamanie żeber, uszkodzenie kręgosłupa na odcinku lędźwiowym, a także stłuczenie płuc. Mężczyzna, gdy trafił do szpitala, był przytomny. W niedzielę był też już wydolny krążeniowo i oddechowo.

Po porannym obchodzie zapadła decyzja, że pacjent pozostanie na razie na oddziale intensywnej opieki medycznej - wymaga bowiem intensywnego monitorowania obrażeń - powiedziała Beata Marciniak, rzeczniczka Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego im. Najświętszej Maryi Panny w Częstochowie.

Z nieoficjalnych informacji źródeł zbliżonych do służb ratowniczych wynika, że uratowany mężczyzna prawdopodobnie jest m.in. skoczkiem spadochronowym i kaskaderem.

Mieszkańcy ruszyli na pomoc

Mężczyzna został uratowany przez mieszkańców, którzy jako pierwsi pojawili się na miejscu zdarzenia. Reporterka RMF FM Anna Kropaczek dotarła do pana Zdzisława, który to z wraku płonącej maszyny wyciągnął 40-latka.

Zapytałem tego mężczyznę, jak się czuje, czy coś go boli. Widziałem, że dłoń prawej ręki była opalona i to dosyć mocno. Zdjąłem mu hełm i pobiegłem po drugiego, więcej nie miałem czasu - chciałem drugiego uratować za wszelką cenę, ale się nie udało. Obaj byli zaplątani w linki od spadochronów - tłumaczy pan Zdzisław.

Sekcje zwłok ofiar zaczną być wykonywane od poniedziałku. W przypadku ofiar, które po katastrofie pozostały w maszynie, konieczne będą badania DNA. Choć prokuratorzy mają wiedzę nt. tożsamości pilota, instruktorów i uczestników lotu (to mieszkańcy m.in. województw śląskiego, małopolskiego i łódzkiego), a także spotkali się z bliskimi ofiar, którzy dotarli na miejsce katastrofy, nie ujawniają bliższych informacji na ten temat.

Samolot runął tuż po starcie z lotniska

Na razie nie wiadomo, co mogło być przyczyną wypadku. Miejsce katastrofy leży w linii prostej ok. 3 km od lotniska w Rudnikach. Samolot spadł niedługo po starcie, na niezabudowanym terenie. Według nieoficjalnych informacji ze źródeł zbliżonych do sprawy, maszyna mogła być przeładowana, co przy wysokiej temperaturze powietrza mogło doprowadzić do awarii jednego z silników.

Samolot, który uległ katastrofie, to dwusilnikowy Piper PA-31 Navajo o rejestracji N11WB - niedawno sprowadzony do Rudnik przez prywatną szkołę spadochronową Omega. Sama szkoła pod koniec maja br. informowała na stronie internetowej o wykonaniu w Częstochowie pierwszych skoków ze swojej nowej 10-miejscowej maszyny o tej nazwie. Maszyna była zarejestrowana w USA.

Lotnisko w Rudnikach dziś zamarło. Samoloty nie startują i nie lądują. Stoją tylko nieruchome maszyny. Przy stolikach w lotniskowej kawiarni też prawie zupełnie pusto. Mężczyznę, którego spotkała reporterka RMF FM, powiedział, że nigdy nie jest tam tak spokojnie. Szczególnie latem, w weekend, przy tak słonecznej pogodzie lotnisko tętni życiem. Dodał, że dziś jest po prostu bardzo wyjątkowy, smutny dzień.