Przed śródmiejskim sądem rejonowym w Warszawie ruszył proces kataryniarza obwinionego o nielegalny handel. Kataryniarz twierdzi, że niczego nie sprzedawał i ma zezwolenie na swoją działalność, której częścią jest loteria fantowa, prowadzona przez papugę. Innego zdania jest jednak straż miejska, która zgłosiła sprawę do sądu.

To nie były przedmioty przeznaczone na handel, lecz pamiątki związane z Warszawą. Były fantami w loterii, w której każdy los wygrywa - powiedział kataryniarz, który przed sądem wystąpił w "stroju służbowym" - kraciastej marynarce, wzorzystej, lśniącej kamizelce i czerwonej chuście. Jak podkreślił, prowadzi swoją działalność od 14 lat. Wyjaśnił, że przez lata zasady udostępniania miejsca na Starówce się zmieniały, a o pozwolenie na handel nie występował z powodu "horrendalnych" - jak je określił - opłat.

Nie czuję się nielegalnym handlarzem. Długo się chwaliłem, że jestem jedynym legalnie kręcącym w tym kraju - mam zezwolenie - mówił kataryniarz. Wykroczenie to czyn społecznie szkodliwy. Tu mamy do czynienia z czymś, co wzbogaca tkankę miejską, a nie szpeci jej. Może to dobrze, że sprawa trafiła do sądu - powiedział reprezentujący kataryniarza Wojciech Dobkowski.

Sąd odroczył rozprawę do 22 stycznia. Chce wtedy przesłuchać - nieobecnego na pierwszym terminie - jednego ze strażników miejskich, a także zapoznać się z korespondencją między kataryniarzem a lokalnym zarządem terenów publicznych.

Handlował nie tam, gdzie powinien?


W kwietniu straż chciała ukarać Piotra B. mandatem za to, że prowadził sprzedaż żołnierzyków, diabełków, piłeczek i pamiątek poza miejscem wyznaczonym do handlu, m.in. na Rynku Starego Miasta w Warszawie. Kataryniarz, który oprócz pamiątek oferuje też wróżby wyciągane przez papugę, odmówił przyjęcia mandatu. Wtedy sprawa trafiła do sądu.