„Największe nadzieje - to paradoksalnie zabrzmi - są wtedy, kiedy są zawały, bo są miejsca, gdzie można się schować. Natomiast w przypadku, kiedy w atmosferze, w wyrobisku, korytarzu pojawia się temperatura 600 stopni a czasami 2000 stopni, to szanse są znikome” – mówił w radiu RMF24 Jerzy Markowski, były wiceminister gospodarki i były ratownik górniczy. Rozmawiał z nim Michał Zieliński.
Michał Zieliński: Wiemy, że przyczyną tej tragedii był wybuch, a właściwie dwa wybuchy metanu, na poziomie kilometra pod ziemią w kopalni Pniówek. Proszę nam wyjaśnić, w jakich okolicznościach dochodzi do takich eksplozji?
Jerzy Markowski, były wiceminister gospodarki: Metan jest gazem, który powstawał razem z węglem, czyli ponad 300 milionów lat temu i występuje w tym węglu, w jego strukturach. Pod ziemią, na głębokości tysiąca metrów było wyrobisko, które służyło do eksploatacji pokładów, czyli ta ściana (była) wyposażona w obudowę, przenośnik, kombajn. Kombajn w trakcie urabiania musiał - że tak powiem - odsłonić taką ilość calizny węglowej, czyli węgla, że nastąpił gwałtowny wypływ tego metanu. Musiała powstać inicjacja, iskra - wystarczy, żeby dwa elementy metalowe o siebie uderzyły i spowodowały zapalenie metanu.
Ale kopalnie są na takie sytuacje przecież przygotowane - jest monitoring i rozumiem, że ten sprzęt jest tak przygotowany, żeby do takich inicjacji nie dochodziło?
Nie panie redaktorze, polskie górnictwo wydobywa w 90 procentach węgiel w kopalniach metanowych, czyli polskie górnictwo i światowe to potrafi robić. Tylko czasami następują takie zdarzenia jak to dzisiejsze, kiedy koncentracja jest nagła, a inicjacja występuje. Cała sztuka górnicza polega na tym, żeby utrzymywać takie stężenie metanu poprzez intensywne przewietrzania, żeby nigdy nie nagromadziła się ilość wybuchowa. Tu musiało nastąpić nagłe otwarcie zbiornika metanowego w caliźnie węglowej, stąd ten wybuch się pojawił. Do tego zbiegło się to z inicjacją.
Czyli splot niekorzystnych okoliczności, które czasem po prostu muszą się zdarzyć. Dobrze, przejdźmy teraz do tej akcji ratowniczej. Jak ona przebiega w takich warunkach, kiedy cały czas - jak rozumiem - jest duże zagrożenie tego ponownego, jak pan mówi, wydzielenia się nadzwyczajnej ilości metanu?
Ta akcja zaczęła się zaraz po wybuchu, o godzinie 00:15. Wtedy na dół zjechali górnicy. Podczas tego wybuchu pojawiła się - po pierwsze - bardzo silna siła detonacji. Przypomnę, że mówimy o wyrobisku podziemnym, tunelowym, czyli rodzaju lufy o długości 300 metrów i temperaturze ponad 2000 stopni. To spowodowało, że rozpoczęto natychmiast akcję ratowniczą, bo w ścianie znajdowały się 42 osoby. Udało się wyprowadzić kilkanaście osób, ludzie pojechali do szpitali - w różne miejsca o różnej intensywności leczenia, a najbardziej poszkodowani pojechali do Siemianowic, gdzie są najwybitniejsi światowi specjaliści w tym zakresie. Ratownicy przystąpili do poszukiwania pozostałych. Wtedy nastąpił kolejny wypływ metanu, zapalenie metanu. Ponownie pojawia się wysoka koncentracja, wysoka temperatura i od tego momentu nie mamy kontaktu z ratownikami, czyli ratownicy znaleźli się w strefie zagrożenia życia, które uniemożliwia im oddychanie. Proszę pamiętać, że ratownik ma na sobie tylko aparat tlenowy, maskę i przewody gumowe, które w temperaturze 600 stopni przestają istnieć. Czyli tym samym ratownik oddycha atmosferą, która się nie nadaje do oddychania - czyli jest w strefie zagrożenia życia. Wycofano tych ratowników, którzy jeszcze uczestniczyli w tej akcji. Zaprzestano poszukiwania ludzi, bo się nie da. W tej chwili budują zapory przeciwpożarowe po to, żeby potencjalny wybuch nie rozprzestrzeniał się na całą kopalnię. Proszę pamiętać, że kopalnia pod ziemią to jest około 50 kilometrów wyrobisk na głębokości około tysiąca metrów i intensywnie przewietrza się te wyrobiska po to, żeby obniżyć stężenie metanu i obniżyć temperaturę. Jak one wrócą do jako takiej normy, że można będzie ponownie skierować tam zastępy ratownicze, to fizycznie będzie kontynuowana akcja ratownicza pod ziemią. Ale generalnie ona stale trwa.
Jak pan ocenia, w takim razie, szanse powodzenia tej akcji?
Prowadziłem ponad 60 akcji ratowniczych pod ziemią i 14 lat byłem ratownikiem w górnictwie. Wiem, że największe nadzieje - to paradoksalnie zabrzmi - są wtedy, kiedy są zawały, bo są miejsca, gdzie można się schować. Natomiast w przypadku, kiedy w atmosferze, w wyrobisku, w korytarzu pojawia się temperatura 600 stopni a czasami 2000 stopni, to szanse są znikome.
ZOBACZ RÓWNIEŻ: 5 osób nie żyje. W kopalni Pniówek wybuchł metan