Policjanci z warszawskiego Mokotowa zatrzymali 43-letniego Holendra, który próbował upozorować swoje porwanie. Zrobił to dlatego, że chciał usprawiedliwić żonie swój nagły przyjazd do Polski, który był związany ze sprawami sercowymi.
Z zebranego materiału wynikało, że za nagłym powodem wyjechania mężczyzny z kraju i za historią o jego porwaniu, stała relacja sercowa, o której nie chciał mówić wprost - poinformował asp. szt. Robert Koniuszy rzecznik mokotowskiej komendy.
43-letni obywatel Holandii postawił na nogi wszystkie polskie służby. W niedzielę rano przyszedł na mokotowską komendę. Stanął przy okienku i powiedział, że został porwany. Mężczyzna relacjonował, że kiedy był w Holandii, do jego volvo miało wsiąść trzech mężczyzn najprawdopodobniej narodowości rosyjskiej lub ukraińskiej, którzy kazali mu jechać przed siebie. Podejrzani mieli przewozić ze sobą torby z narkotykami.
Po drodze mieli go terroryzować i kazać się zawieść do Polski. Grozili mu. On ukradkiem pisał smsy do swojej żony. Informował, że został porwany i musi jechać do Polski ze swoimi oprawcami. Miał być przerażony - powiedział asp. szt. Robert Koniuszy.
Obcokrajowcowi miało udać się uwolnić dopiero w Warszawie, kiedy jego rzekomi porywacze kazali mu się zatrzymać na ul. Radzymińskiej w pobliżu jednego z hoteli. Mężczyzna miał skorzystać z chwili nieuwagi podejrzanych i odjechać. Następnie, kiedy poczuł się bezpieczny, zatrzymał się i wyrzucił na trawnik torby porywaczy. Później przypadkiem trafił na Mokotów. Przyjechał, więc na policję zawiadomić o tym, co się wydarzyło - relacjonuje policjant.
Jak dodaje sprawa początkowo wyglądała bardzo poważnie, ponieważ mając do czynienia z międzynarodowym uprowadzeniem policjanci rozpoczęli szereg procedur m.in. powiadomili Komendę Głową Policji, ambasadę Holandii, zabezpieczyli samochód, żeby zdjąć odciski palców oraz ślady zapachowe. Na miejsce został również sprowadzony biegły tłumacz języka angielskiego. Policjanci natychmiast skierowali pilne pisma o zabezpieczenie monitoringów ze stacji paliw, na których zatrzymywał się Holender oraz z płatnych bramek na autostradzie. Wspólnie z 43-latkiem objeździli, także wszystkie miejsca w stolicy, które zapamiętał podczas przejeżdżania przez miasto.
Szybko się jednak okazało, że żadnych bandytów nie ma. Kiedy do policjantów zaczęły spływać zdjęcia z monitoringów, okazało się, że uprowadzony Holender jest sam, płaci z uśmiechem za paliwo i przejazdy na autostradzie. Nie widać po nim żadnego niepokoju, a w samochodzie nie ma porywaczy. W ogóle nie zgadzało się to z jego wersją - dodał rzecznik mokotowskiej komendy.
Jak przekazał policjant wersja zdarzeń przedstawiona przez Holendra od początku wydała się oficerowi dyżurnemu mało prawdopodobna. Jednak mężczyzna bardzo się upierał, żeby zawiadomić o przestępstwie, które nie miało miejsca. W końcu przyznał się, że wszystko wymyślił.
Jak ustalono, obcokrajowiec chciał usprawiedliwić swój nagły przyjazd do Polski przed żoną i ułożył historię z porwaniem. W efekcie trafił do policyjnego aresztu, a następnie usłyszał prokuratorskie zarzuty za składanie fałszywych zeznań i zawiadomieniu o przestępstwie, które nie zaistniało - informuje asp. sz. Koniuszy.
Holender stanie teraz przed polskim sądem. Grozi mu do 8 lat więzienia.