Trzy godziny czekał na śmigłowiec ratowniczy 10-letni chłopiec, któremu rękę wciągnął siewnik. Do wypadku doszło w powiecie bytowskim na Pomorzu. Wezwany na ratunek helikopter nie mógł trafić na miejsce wypadku, bo w szpitalu zepsuta jest antena do łączności radiowej - ustalił reporter RMF FM Wojciech Jankowski.
Dyrekcja szpitala nie mogła znaleźć ekipy, która potrafiłaby naprawić antenę. Pilot naprowadzany był telefonem komórkowym.
To nie pierwszy problem z ratownictwem lotniczym w rejonie. Powiat Bytów nie ma szczęścia, ponieważ leży na granicy zasięgu śmigłowców ratowniczych. Chcieliśmy pacjenta dowieźć karetką do Kościerzyny, bo śmigłowiec miał za mało paliwa, żeby z zespołem dolecieć do Bytowa ,a następnie do Elbląga - skarży się dyrektor szpitala Zbigniew Bińczyk. Antena – jak obiecuje dyrektor – za kilka dni ma być naprawiona.
Rękę chłopca zoperowali lekarze ze szpitala w Szczecinie. Na razie nie wiadomo, czy operacja się udała.