W prawdziwe pole bitwy zamieniły się ulice Seulu, stolicy Korei Południowej. Tamtejsza policja starła się z tysiącami studentów, rolników i związkowców, protestujących przeciwko polityce zagranicznej Stanów Zjednoczonych. Okazją do demonstracji stała się wizyta prezydenta USA George'a W. Busha.

"Nie chcemy wojny, chcemy dialogu! Sprzeciwiamy się Stanom Zjednoczonym!" - krzyczeli demonstranci. Protest początkowo przebiegał pokojowo. Zamieszki wybuchły, gdy policja chciała zapobiec spaleniu amerykańskiej flagi. Demonstranci twierdzą, że twarde wypowiedzi Busha wobec Korei Północnej mogą zniweczyć szanse na ocieplenie stosunków reżimu w Phenianie z władzami w Seulu. W efekcie Półwysep Koreański nadal będzie podzielony zimnowojenną linią demarkacyjną – uważają manifestanci.

Amerykański przywódca powtórnie zaliczył dziś Koreę Północną do najgroźniejszych państw świata. "Koreańskie dzieci nie powinny głodować, podczas gdy potężna armia jest syta. Żadne państwo nie powinno być więzieniem dla własnego narodu" - mówił.

Bush zaznaczył jednak, że USA nie mają zamiaru atakować reżimu północnokoreańskiego. Chce jednak nadal wywierać presję na władze w Phenianie, by zaczęły one szanować wartości ogólnoludzkie i wycofały się z programu zbrojeń.

foto Grzegorz Jasiński RMF

14:00