XV-wieczny obraz przedstawiający ówczesny ideał kobiety zachował się w kolegiacie w Kołobrzegu. Niewiasta ma kłódkę na ustach i klucze przy uszach, żeby za dużo nie mówić i nie słuchać plotek. W ręku trzyma krucyfiks, otaczający krzyż wianek symbolizuje jej czystość. W ręku ma wrzeciono i dzbanek, symbolizujące jej główne narzędzia pracy. Broszka z gołębicą to znak wierności, a końskie kopyta służą do deptania grzechu. Tym paniom, które od ideału odbiegały lub miały pecha stanąć na czyjejś drodze, groziły: proces o czary i stos.
Według niemieckich dominikanów na konszachty z siłami nieczystymi narażone były głównie kobiety. Już sama łacińska nazwa "femina" oznacza kogoś o małej wierze. W 1487 roku Heinrich Kramer i Jakob Sprenger opublikowali traktat "Malleus Maleficarum", "Młot na czarownice", który na trzy stulecia stał się podstawowym podręcznikiem tzw. łowców czarownic.
Dzieło składało się z trzech części. W pierwszej autorzy udowadniali, że magiczne praktyki są rzeczywiste, a kobiety, jako istoty słabszej natury i pośledniego intelektu, są na kuszenie szatana bardziej narażone. Część druga opisuje magiczne praktyki, takie jak latanie na miotle, wywoływanie burz, niszczenie upraw. Zdaniem autorów wiedźmy miały też spółkować z samym diabłem i rodzić mu diabelskie dzieci. Część trzecia opisywała, jak wykrywać, sądzić i eliminować wiedźmy.
Traktat dwóch niemieckich dominikanów stał się podwaliną piekła zgotowanego setkom tysięcy kobiet. Informacje na temat skali polowań na czarownice w Europie są bardzo bałamutne. Mówi się, że za domniemane czary stracono od kilkuset tysięcy do kilku milionów osób. To dane szacunkowe, zachowanych dokumentów o procesach o czary jest około 100 tysięcy - mówi Renata Zdero z działu wystaw Zamku Książąt Pomorskich w Szczecinie.
Według historyków na ziemiach polskich proces o czary wytoczono 1316 osobom, z czego 1174 to kobiety. Za czarownicę mogła zostać uznana w zasadzie każda kobieta. Bardzo łatwo można było oskarżyć sąsiadkę, znajomą, żonę, która się wydawała niewierna. Wystarczyły zeznania dwóch świadków, żeby kobieta była torturowana i niestety rzadko zdarzało się, by była uniewinniona - mówi Jolanta Rybkiewicz z działu wystaw artystycznych szczecińskiego Zamku Książąt Pomorskich.
Przesłuchanie zaczynało się o godzinie 22 od oprowadzenia po celi tortur i pokazania, jakie są narzędzia tortur i do czego służą. Później taką kobietę rozbierano, golono jej głowę w poszukiwaniu fizycznych znaków opętania przez diabła. Dostawała koszulę bez rękawów i zaczynano torturować. Na początek nakłuwano wszelkie znamiona na jej ciele. To miały być bowiem znamiona diabelskie. Potem zaczynał się prawdziwy dramat. Tak okrutne tortury, jakie stosowano, to nie wiem, jaka wyobraźnia mogła wymyślić - dodaje Jolanta Rybkiewicz.
Procesy o czary nasiliły się zwłaszcza w okresie reformacji. Najwięcej czarownic spłonęło na terenach Cesarstwa Niemieckiego. W tych częściach Europy, które oparły się reformacji, sądy i tortury też się odbywały, stosy płonęły jednak znacznie rzadziej. Ostatnia kobieta, która została ukarana za czary na Pomorzu, zginęła w 1836 roku. Powodem było to, że była nieznośną i nielubianą sąsiadką. Poddano ją próbie wody, ale przez to, że miała obszerną i szeroką spódnicę, nie utonęła. Więc spróbowano jeszcze raz, tym razem dalej od brzegu. Tego już nie przeżyła - opowiada Jolanta Rybakiewicz.
Dowodów nie potrzebowano w zasadzie żadnych, wystarczyły pomówienia. Mąż chciał się pozbyć żony - oskarżał ją o obcowanie z diabłem. Gdy syn chciał się pozbyć rodziców - donosił, że przez nich padły krowy. Wybronić się od oskarżeń nie było łatwo. Zaciekła obrona podczas procesu uznawana była za dowód, że domniemana czarownica nadal jest pod wpływem diabła. Podczas tortur przyznawał się praktycznie każdy. Zeznania można było odwołać i wytłumaczyć, że do przyznania się do czarów skłonił ból. Skutkowało to powtórką sesji w katowni.
Ofiarami procesów o czary padały też kobiety szlachetnie urodzone. Najsłynniejszy proces na Pomorzu dotyczył córki hrabiego Sydonii von Borck. Wokół jej postaci legendy narosły już za jej życia. Sydonia urodziła się w 1540 roku, jako najmłodsze dziecko hrabiego Ottona. Odebrała dobre, jak na tamte czasy, wykształcenie. Uchodziła też za piękność. Trafiła na dwór książęcy Filipa I w Wołogoszczy. Tam poznała syna książęcej pary Ernesta Ludwika. Według opowieści, młodzi się pokochali, jednak na przeszkodzie stanęło urodzenie Sydonii. Była jedynie hrabianką, rodzina zmusiła księcia Ernesta, by wycofał dane Sydonii słowo i ożenił się z księżniczką.
Dla Sydonii było to poniżające doświadczenie, ze złamanym sercem opuściła zamek w Wołogoszczy i - według podań - wtedy rzuciła klątwę na ród niewiernego kochanka, mówiącą o tym, że jego ród wyginie.
Wyjazd z Wołogoszczy rozpoczął najtrudniejszy okres w życiu kobiety, straciła rodziców, majątek po nich zagarnął brat, z którym przez lata sądziła się o wypłatę spadku po rodzicach. Nigdy, mimo wielu procesów, majątku nie odzyskała. Przez dziesięciolecia tułała się po domach krewnych, w końcu trafiła do danego klasztoru w Marianowie, przekształconego w schronienie dla niezamężnych panien z dobrych domów.
Wiele procesów sądowych i lata walki o spadek uczyniły z Sydonii kobietę zgorzkniałą. Jej współlokatorki jej nie lubiły. Sydonia w Marianowie zainteresowała się zielarstwem, lecznictwem, miała psa i kota, z którymi rozmawiała. Do tego w niespodziewanych okolicznościach zaczęli umierać kolejni członkowie rodu Gryfitów. Wszyscy bezpotomnie. Zaprzyjaźnia się też z miejscową zielarką Wolde Albrechts.
W 1619 roku o czary oskarżają ją dwie inne mieszkanki klasztoru w Marianowie. Gdy jedna odmawia powtórzenia oskarżeń pod przysięgą, ówcześni śledczy zamykają w więzieniu zielarkę Wolde, gdzie pod wpływem tortur przyznaje ona, że Sydonia zmuszała ją do wzywania diabła. Sydonia von Borck została oskarżona o morderstwa przy pomocy czarów, o praktyki wróżbiarskie i cielesne stosunki z diablem. Kobieta początkowo nie przyznaje się do winy, zostaje więc poddana brutalnym torturom. Ich przebieg szczegółowo opisują zachowane do dziś akta z procesu. Liczą ponad 1000 stron. Wyrok śmierci wydano 1 września 1620 roku. Sydonię ścięto przed Bramą Młyńską (obecnie wlot ulicy Staromłyńskiej), a ciało spalono na stosie.
Drugą najsłynniejszą czarownicą Pomorza była Elisabeth von Doberschütz. Elisabeth była dwórką u księcia Jana Fryderyka, bardzo zaprzyjaźnioną z jego żoną Erdmuthe. Jej proces o czary był skutkiem politycznej intrygi, rozpoczętej przez tych, którzy chcieli się pozbyć z dworu jej męża, Melchiora.
Jego wrogowie zaczęli rozsiewać plotki, że to Elisabeth sprowadziła na księżną klątwę bezpłodności. Miała jej podać eliksir, po wypiciu którego księżna nie mogła więcej zajść w ciążę. Jej mąż został uwięziony, a sama Elisabeth osądzona jako czarownica i ścięta. Według szacunków historyków przed oskarżeniami o czary udawało się wybronić 49% kobiet, reszta była tracona. Myślę, że im bardziej kobieta była blisko władzy, tym mniejsze miała szanse, żeby się obronić, ponieważ stała na drodze innym osobom żądnym zaszczytów, sławy, znaczenia, dostojeństwa - mówi Renata Zdero z działu wystaw Zamku Książąt Pomorskich w Szczecinie.
Procesy czarownic trwały do XVIII wieku. Ostatnią straconą za czary kobietą była Anna Göldi. Rodzina, u której pracowała Szwajcarka, oskarżyła ją, że za pomocą czarów umieszczała igły w mleku i chlebie. Podczas tortur Anna Göldi przyznała się do paktu z szatanem, który miał ją nawiedzać pod postacią czarnego psa. Kobieta została ścięta w 1782 roku.
W czasie II wojny światowej dokumenty związane z procesami czarownic zbierała specjalna komórka Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy tzw. SS H-Sonderkommando. H to pierwsza litera niemieckiego słowa Hexe, oznaczającego czarownicę. Komórkę nadzorował sam Heinrich Himmler. Między 1935 a 1944 rokiem H-Sonderkommando udokumentowało prawie 3900 procesów o czary z całego świata. Zbiór liczy 34 tysiące kart. W 1946 roku został zabezpieczony przez UB i przekazany do Archiwum Państwowego w Poznaniu, gdzie znajduje się do dziś.
Ostatnie procesy o czary w Europie odbyły się w XX wieku w Anglii. W 1944 roku medium Helen Duncan została skazana na 9 miesięcy więzienia. Kobietę chciano sądzić za przekazywanie informacji objętych tajemnicą państwową, ale śledczy nie byli w stanie udowodnić, jak wchodziła w ich posiadanie. Dlatego oskarżyli ją o czary. Podobnie stało się w przypadku kolejnego medium Jane Yorke, która przekazywała informacje o żołnierzach na froncie. Ze względu na podeszły wiek kazano jej jedynie zapłacić grzywnę.