Podwyżka cen leków onkologicznych jest nieuchronna - alarmują hurtownicy. Jednocześnie ostrzegają, że jeśli w nowym katalogu leków chemioterapeutycznych, który wejdzie w życie 1 lipca, ceny nie będą wyższe, producenci mogą całkowicie wycofać się z Polski.
Leków onkologicznych brakuje w magazynach hurtowni farmaceutycznych. Szpitale mają zapasy tylko do końca tygodnia. Za kilka miesięcy może być jednak jeszcze gorzej.
O ile wzrosną ceny leków podawanych walczącym z nowotworami? Z pewnością znacznie. Ale wszystko zależy od negocjacji prowadzonych przez Ministerstwo Zdrowia. Dziś preparaty, których brakuje w Polsce, za granicą są sprzedawane nawet cztery razy drożej. Wbrew temu, co mówi resort zdrowia i wbrew temu, co twierdzą sami producenci, cytostatyki bez problemu można kupić w Niemczech, Francji, Wielkiej Brytanii, Czechach czy nawet na wschodzie Europy. Wszędzie jest jednak dużo drożej.
Zdaniem hurtowników, to nie przerwy w produkcji leków onkologicznych sprawiły, że preparatów zabrakło w naszym kraju, a właśnie niska cena. Handel z nami się po prostu nie opłaca.
Dyrektor jednej z największych hurtowni w kraju przyznaje - podwyżka to konieczność. Ceny w Polsce są skręcone niemożliwie. Jeśli u nas coś kosztuje 20 zł, to na zachodzie 20 euro. Jeśli te ceny nadal będą tak niskie, jak były w zeszłym roku, to część preparatów może w ogóle zniknąć z polskiego rynku - twierdzi rozmówca naszego dziennikarza.
Chętnych, by wejść na nasz rynek, jest czterech. Producenci nie zgodzą się jednak na obecny cennik. Wszystko zależy od nowego katalogu leków chemioterapeutycznych, który zostanie opublikowany przez Narodowy Fundusz Zdrowia.
Jeśli z naszego rynku wycofają się producenci, hurtownie przestaną brać udział w przetargach na dostawy preparatów do szpitali. Tak zwany import równoległy, czyli ściąganie preparatów po wyższych cenach zza granicy, nie będzie opłacalny. Według tego czarnego scenariusza szpitale musiałyby zaopatrywać się w trybie awaryjnym w ramach importu równoległego.
Ewentualna podwyżka najbardziej uderzy po kieszeni szpitale i Narodowy Fundusz Zdrowia.
Wiele szpitali, jak choćby te z Dolnego Śląska, już korzysta z tej procedury. Dyrektorzy tych placówek mówią, że problem w tym, iż to jak kupowanie kota w worku. Nie wiemy, czy będzie nas stać na cytostatyki, które teraz zamawiamy w trybie alarmowym dla naszych pacjentów - ostrzegają. Leki zamawiane w ramach procedury importu docelowego są o wiele droższe.
O ile dokładnie - to trudno przewidzieć. Dyrektorzy, jak tłumaczą w rozmowie z naszą dziennikarką Barbarą Zielińską, wysyłają zamówienie i w zależności od tego, jakie leki są, tyle za nie zapłacą. A różnice są ogromne. Na przykład 50 mililitrów Cisplatiny zamawianej w normalnym przetargu kosztuje 31 złotych, ta sama dawka produkowana na rynek niemiecki kosztuje aż 196 złotych, tańszy jest preparat przygotowany na rynek rumuński - 49 złotych. Wysokość faktury, jaką dostanie szpital, uzależniona jest więc od tego, który z preparatów akurat dostępny będzie w hurtowni. Ta kwota może być nawet kilkanaście razy wyższa niż zazwyczaj. Różnicę w cenie musi pokryć szpital.
Dyrektorzy placówek zastanawiają się, ile leków kupić, by zapewnić pacjentom leczenie i by później nie zostać posądzonym o niegospodarność. Nikt im nie powiedział, jak długo jeszcze będą kłopoty z kupowaniem cytostatyki.
Narodowy Fundusz Zdrowia obiecuje, że zapłaci za leki dla chorych na raka sprowadzane w ramach importu docelowego. Takie zapewnienie usłyszał nasz reporter Piotr Glinkowski od rzecznika NFZ Andrzeja Troszyńskiego. Dyrektorzy wszystkich szpitali, które mają podpisane kontrakty z Funduszem, mogą więc spać spokojnie.
Andrzej Troszyński deklaruje, że to NFZ pokryje koszt leku sprowadzonego w ramach importu równoległego. Nawet jeśli cena tego preparatu będzie wyższa niż katalogowa.
Zawsze świadczeniodawca musi to uzgodnić z dyrektorem macierzystego oddziału wojewódzkiego. Nie mniej podstawą do tych uzgodnień są dane z faktury zakupowej - wyjaśnia.
Zanim jednak za droższe leki zza granicy będzie płacił NFZ, stratni będą hurtownicy. Do czasu wygaśnięcia ich kontraktów ze szpitalami, różnicę wynikającą z importu mają pokrywać właśnie prywatne firmy.
Problem z niedoborem leków onkologicznych powstał, kiedy jeden z producentów wstrzymał dostawy. A chodzi o jedyny dostępny na rynku specyfik do chemioterapii leczącej niektóre rodzaje nowotworów. W efekcie wielu pacjentom grozi teraz przerwanie leczenia. Kontynuacji terapii nie zapewnia również Ministerstwo Zdrowia.
Lekarze próbowali zdobywać leki, szukając ich na przykład w hurtowniach farmaceutycznych. Tam jednak nie ma już leków onkologicznych. Brakuje zarówno preparatu zarejestrowanego w Polsce, jak i jego zamienników. Magazyny świecą pustkami już od wielu tygodni.
Po alarmie wszczętym przez szpitale resort zdrowia podał na swojej stronie adres hurtowni, gdzie podobno są leki. Nasi reporterzy odwiedzili magazyny. Większość świeciła pustkami.
Wszyscy hurtownicy, z którymi rozmawiało RMF FM, zaznaczali, że nie będą podpisywać nowych kontraktów, bo wobec lekowego kryzysu nie w stanie zapewnić szpitalom kolejnych dostaw.