50 tysięcy złotych odszkodowania chce mężczyzna, którego policja ponad tydzień temu zatrzymała a potem zwolniła w sprawie fałszywych alarmów bombowych. Mężczyzna zapewnia, że policja nie ma żadnych dowodów na jego winę i nie miała podstaw do zatrzymania.
Według mężczyzny, w chwili zatrzymania, policja nie miała żadnych oficjalnych dokumentów, które pozwalałyby na jego zatrzymanie. Otworzyli mi drzwi i poinformowali mnie, że zostałem zatrzymany - tłumaczy.
Z opowiadań mężczyzny wynika, że policjanci nie przedstawili mu także nakazu zatrzymania.
Z jego domu zabrano m.in. komputer i telefon komórkowy, i jak mówi, do dziś ich nie odzyskał. Jeśli prokuratura zgodzi się na odszkodowanie, sprawa zakończy się polubownie. jeśli nie, mężczyzna zapowiada cywilny proces.
Niesłusznie zatrzymany przyznaje, że znał Marcin L., któremu postawiono zarzut straszenia zamachami bombowymi. Właśnie z powodu tej znajomości był na celowniku śledczych.
Na początku lipca zostały rozesłane maile z informacją o podłożeniu ładunków wybuchowych. List dostały 22 instytucje w całym kraju - szpitale, prokuratury, sądy i komendy policji. Ewakuowano ponad 2700 osób. Alarmy okazały się fałszywe.