Nowy zarząd spółki GetBack odcina się od swojego byłego prezesa Konrada Kąkolewskiego. Firma wstrzymuje wypłacanie mu pieniędzy i zawiadamia prokuraturę o możliwości niszczenia dowodów – ustalili nieoficjalnie nasi dziennikarz.
GetBack to firma windykacyjna, która zachęciła tysiące ludzi do zainwestowania w nią pieniędzy, a teraz nie ma z czego ich oddać. Mowa o nawet 2,5 mld zł.
GetBack nie chce być już kojarzony z byłym prezesem. Choćby dlatego, że wczoraj Komisja Nadzoru Finansowego wydała komunikat, w którym twierdzi, że za czasów Kąkolewskiego spółka fałszowała dokumenty, by pokazać dobrą kondycję finansową.
Nowy zarząd GetBack rozwiązał więc dyscyplinarnie stosunek pracy z Kąkolewskim (art. 52 Kodeksu pracy), żeby nie płacić mu więcej pensji w ramach wypowiedzenia.
Wysłał też do prokuratury zawiadomienie, że były prezes zniszczył 6 firmowych komputerów, na których mogły być dowody przestępstw, o których pisze KNF.
Kąkolewski nie odniósł się jeszcze do tej sytuacji.
Centralne Biuro Antykorupcyjne sprawdza spółki powiązane z byłym prezesem GetBacku. Agenci CBA zabezpieczają dokumenty i komputery.
CBA sprawdza przede wszystkim to, czy nie dochodziło do wyprowadzania pieniędzy z GetBacku do spółek powiązanych z Kąkolewskim i jego ludźmi.
Jedna z takich spółek znajduje się nawet w tym samym budynku, w którym biura ma GetBack i tam dziś pojawili się agencji CBA.
Prokuratura weźmie pod uwagę wczorajszy komunikat Komisji Nadzoru Finansowego w sprawie GetBacku. Zdecydowanie go przeanalizujemy i zapewne rozszerzymy zakres postępowania - mówią śledczy.
Wczoraj KNF ogłosił, że najprawdopodobniej doszło tu do celowego fałszowania danych finansowych. Skoro więc KNF wprost pisze o podejrzeniu ciężkiego przestępstwa, to czemu nikt nie został jeszcze zatrzymany?
Prokuratura twierdzi, że najpierw konieczne jest zweryfikowanie przesłanego przez KNF materiału. To zajmie kilka dni.
Żeby zatrzymać kogoś, to najpierw musimy mieć materiał dowodowy, pozwalający na sporządzenie postanowienia o przedstawieniu zarzutów - mówi Agnieszka Zabłocka-Konopka z Prokuratury Regionalnej w Warszawie.
Jeżeli całość się potwierdzi, to odpowiedzialnym za to grozi nawet 10 lat więzienia.
(mpw)