Siedzi z tyłu, nic nie robi, a na patrolu tylko zużywa powietrze. Tak o nowych inspektorach mówi doświadczony pracownik Inspekcji Transportu Drogowego, który zadzwonił na Gorącą Linię RMF FM po materiałach o wyjątkowych opóźnieniach w tej instytucji. Inspektor postanowił podzielić się z nami swoją wiedzą na temat bałaganu, jaki panuje w ITD.
Nasz rozmówca dziwi się na przykład, że ITD zatrudnia nowych inspektorów, szkoli ich, ale nie daje im narzędzi do pracy. Ci ludzie nie otrzymują na czas mundurów, komputerów, a nawet służbowych legitymacji. W tej sytuacji wysłani w teren są kompletnie nieprzydatni. Mogą mi co najwyżej podać papier do kserowania - mówi nasz informator.
Kolejnym problemem jest brak jednoznacznych wytycznych na temat karania kierowców. Okazuje się więc, że w jednym województwie inspektor może ukarać kierowcę 100-złotowym mandatem, a w innym nawet 400-złotowym. Z kolei kierowca z zagranicy może mimo przewinienia odjechać bez żadnej kary.
Nasz rozmówca zwraca również uwagę na fakt, że od kierowców wymaga się bardzo sztywnego przestrzegania wszelkich terminów, podczas gdy sama Inspekcja nie dochowuje prawie żadnych. Postępowania, które powinny być przeprowadzane w ciągu miesiąca, trwają pół roku albo jeszcze dłużej.
Inspektora bulwersuje też procedura wskazania kierowcy samochodu, który popełnił wykroczenie. Wezwany właściciel auta może obwinić o złamanie przepisów dowolną osobę. Zdaniem naszego rozmówcy, pokazuje to, że system nie jest nastawiony na ukaranie rzeczywistego winowajcy, tylko na ściągnięcie pieniędzy za wszelką cenę.
Naszemu informatorowi nie podoba się też, że w delegaturach wojewódzkich ITD zatrudniani są emerytowani policjanci. Jego zdaniem, oprócz emerytury pobierają oni niemałe pensje, a dodatkowo blokują rozwój i możliwość awansu młodym inspektorom.
Jesteśmy ciekawi, jak na te zarzuty odpowie samo ITD. Nasz reporter Paweł Świąder poprosił tę instytucję o komentarz.