Prokuratura wojskowa w Poznaniu powołuje kolejnych biegłych w sprawie katastrofy pod Mirosławcem, w której rok temu zginęło dwudziestu lotników. Wiadomo, że zawinili ludzie. Jedną z możliwych przyczyn katastrofy była też awaria urządzeń pomiarowych - ustalili reporterzy RMF FM.
Prokuratorzy cały czas zbierają informacje na temat katastrofy, ponieważ otrzymują nowe fakty w sprawie wypadku. Wykonano już ekspertyzy z zakresu medycyny sądowej i fonoskopie, czyli sprawdzono autentyczność nagrań rozmów pomiędzy kontrolerami a pilotami. To jednak nie wszystko. Aktualnie w opracowaniu jest opinia z zakresu informatyki - mówi pułkownik Tadeusz Cieśla, szefujący poznańskiej prokuraturze wojskowej. Nie chciał jednak ujawnić, czym dokładnie zajmują się informatycy. Może to potwierdzać informacje reporterów RMF FM, że zawiódł sprzęt. Wiadomo przecież, że takie maszyny to latające komputery.
Na razie jednak oficjalna wersja płynąca z odtajnionego częściowo raportu – wbrew temu co nieoficjalnie mówią niektórzy wojskowi – mówi o błędach ludzi. Dlatego jedyne dotąd zarzuty dotyczą dowódcy, który wyznaczył załogę na ten feralny lot.
Z informacji, do których dotarli reporterzy RMF FM wynika, że to prawdopodobnie nie jedyne przyczyny tragicznego wypadku. Wojsko nie ujawniło całego raportu. Tajne pozostały przede wszystkim fragmenty, których ujawnienie – według mundurowych – mogłoby zagrozić bezpieczeństwu państwa. Czy wśród tych tajnych informacji są te, które mówią o defekcie maszyny o numerze bocznym 019?
Po roku od tragedii pojawia się coraz więcej informacji na temat tego, że wojsko chce ukryć niektóre przyczyny wypadku. Nawet piloci, z którymi rozmawiałem nie rozumieją, co tam się stało. Ten samolot powinien wylądować. Nastąpiło coś, co spowodowało, że nie wylądował, ale nie sądzę, żeby komisja wyjaśniła tą sprawę - mówi naszemu reporterowi brat drugiego pilota Andrzej Smyczyński:
Nasi reporterzy otrzymują z różnych źródeł informacje, że wojsko naciskało na rodziny, aby te nie drążyły tematu katastrofy. Argumentem były m.in. służbowe mieszkania, które po śmierci wojskowych żony powinny teoretycznie opuścić.
Obecny podczas piątkowych uroczystości w Mirosławcu minister obrony Bogdan Klich powiedział, że nie jest policjantem i jeżeli ktoś zna przypadki zastraszania, natychmiast powinien zgłosić to w prokuraturze. Rodziny nie chcą się tymczasem oficjalnie wypowiadać, ponieważ obawiają się kłopotów.
Reakcja na informacje o możliwym defekcie w samolocie była bardzo podobna: Jeżeli ktokolwiek ma jakiekolwiek wątpliwości co do warunków technicznych odbywania tego lotu i warunków parametrów technicznych samolotów, niech zgłasza je do prokuratury. Zdaniem ministra obrony, zapis z czarnej skrzynki i raport komisji mówią jasno – CASA była sprawna. Prokuratorzy, do których odsyła Klich, mówią jednak, że wciąż dostają nowe informacje i będą je sprawdzać.
Po katastrofie stanowisko stracił dowódca 13 Eskadry Lotnictwa Transportowego w Balicach. Prokuratura postawiła mu miesiąc temu zarzuty niedopełnienia obowiązków i przekroczenia uprawnień. Jego miejsce zajął pułkownik Dariusz Janiszek, który zmienił sposób szkolenia pilotów Casy.
Uznano, że piloci muszą przejść dodatkowe szkolenie na terenie Polski. Do momentu katastrofy takie szkolenia odbywały się wyłącznie w Hiszpanii. Tam warunki, w jakich startują i lądują samoloty są o wiele łagodniejsze niż u nas. Dlatego od pół roku piloci ćwiczą także na polskich lotniskach. Więcej treningów, według procedur do lądowania, które są wykorzystywane na lotniskach w Polsce. I to w najtrudniejszych warunkach pogodowych dodaje pułkownik Dariusz Janiszek.
To, co nie zmieniło się od dnia katastrofy, to puste miejsce po rozbitym samolocie. Zniszczona CASA miała być zastąpiona nową, ale Ministerstwu Obrony Narodowej zabrakło pieniędzy.