12 osób zginęło we wczorajszym ataku jednostek specjalnych policji i wojska na wioskę al-Hosmna we wschodnim Jemenie. Istniały podejrzenia, że w tym rejonie mogą ukrywać się członkowie terrorystycznej siatki al-Qaeda Osamy bin Ladena. Do starcia doszło, gdy starszyzna plemienna, która sprawuje władzę w wiosce, odmówiła wydania podejrzanych.
Przed kilkoma dniami jemeńskie gazety ujawniły, że tamtejsze służby specjalne tropią dwóch lub trzech współpracowników bin Ledena, którzy posługują się jemeńskimi paszportami. W al-Qaedzie działało także wielu Jemeńczyków. Nie jest więc wykluczone, że to Waszyngton naciskał, aby Jemeńczycy rozprawili się z terrorystami. Od kilkunastu dni spekuluje się, że to właśnie Jemen - obok Iraku, Somalii, Sudanu - może być kolejnym celem amerykańskiej kampanii antyterrorystycznej po zakończeniu operacji w Afganistanie.
Po upadku reżimu Talibów w Afganistanie wielu terrorystów uciekło za granicę, poszukując schronienia w krajach arabskich. Jednak jak podkreśla ambasador Polski w Jemenie, nie jest to państwo bezprawia: „Jest to państwo poddające się procesom demokratyzacji życia społecznego. Nie jest to Somalia, czyli państwo de facto nie istniejące czy też znajdujące się w stanie rozkładu. Jest to państwo funkcjonujące i tak jak w każdym innym kraju istnieją elementy, które mogą opowiadać się za taką czy inną współpracą z al-Qaedą" - powiedział RMF ambasador Krzysztof Suprowicz.
Większym zagrożeniem niż terroryści islamscy są dla Jemenu uzbrojone bandy, które porywają ludzi dla okupu. Doświadczył tego również ambasador Suprowicz, który został uprowadzony w marcu ubiegłego roku. Po kilku dniach polskiego dyplomatę uwolniono. Kilka tygodni temu, w samym centrum stolicy Jemenu - Sany porwano niemieckiego biznesmena. Po kilku dniach mężczyznę odbiło specjalne komando policji.
rys. RMF
06:15