Narodowe Centrum Sportu odmrozi 80 milionów złotych, by zapłacić podwykonawcom pracującym na Stadionie Narodowym. Nie dostają od kilku miesięcy pieniędzy i grożą przerwaniem prac.
Pieniądze miały zostać wypłacone dopiero po zakończeniu inwestycji, jednak NCS za wszelką cenę chce uniknąć kolejnego skandalu. "Robimy wszystko co w naszej mocy, by podwykonawcy nie przerywali robót" - usłyszał w Centrum nasz dziennikarz.
Doszło już do szeregu spotkań, podczas których opracowano dwa warianty. Pierwszy zakłada, że Narodowe Centrum Sportu, już teraz - mimo że nie usunięto jeszcze wszystkich usterek - wypłaci konsorcjum, które postawiło stadion, wspomniane 80 mln złotych. Cała kwota trafi jednak na specjalne konto, z którego pod nadzorem NCS-u, pieniądze będą wypłacane podwykonawcom.
Jeśli do końca marca nie dojdzie do porozumienia, uruchomiony zostanie wariant drugi. Czyli NCS odmraża 80 mln złotych i płaci bezpośrednio podwykonawcom; z pominięciem konsorcjum, od którego następnie będzie domagać się odszkodowania.
Rzeczniczka spółki zapewnia, że chaos i zamieszanie nie mają żadnego wpływu na harmonogram prac oraz tempo usuwania wad i usterek.
Kłopoty ze Stadionem Narodowym ciągną się od wielu miesięcy. Obiekt miał być gotowy już w czerwcu ubiegłego roku, ale termin oddania stadionu do użytku kilkukrotnie przekładano. Najpoważniejszym problemem okazał się wadliwy montaż schodów kaskadowych, przez który zablokowane zostały prace również na innych odcinkach. Z kolei przez źle wypełnione szczeliny między trybunami do środka wdzierała się woda. Zalana została m.in loża prezydencka i serwerownie. Poza tym przeciekające trybuny uniemożliwiły prowadzenie prac wykończeniowych wewnątrz stadionu i oddawanie pomieszczeń podwykonawcom.
Po kilku miesiącach, kiedy wydawało się już, że koniec kłopotów jest bliski, pojawiły się problemy z płytą główną obiektu, która w trakcie budowy została przeprojektowana i na kilka dni przed wielkim inauguracyjnym koncertem wciąż nie była gotowa. Negatywną opinię w sprawie organizacji imprezy wydała wtedy straż pożarna, przez co swojej zgody nie dał również stołeczny ratusz. Ostatecznie imprezę zorganizowano w planowanym terminie, ale zgoda na nią pojawiła się dopiero na kilkadziesiąt godzin przed "godziną zero".
Kilka dni później okazało się natomiast, że oficjalnie otwarty stadion wcale nie musi być gotowy do użytku. Do ostatniej chwili trwało zamieszanie z rozegraniem na Narodowym meczu o Superpuchar Polski między stołeczną Legią a Wisłą Kraków. Poważne zastrzeżenia do bezpieczeństwa na obiekcie miała policja - m.in. fatalnie wypadł test policyjnego systemu komunikacji radiowej. Poza tym niemal do ostatniej chwili na stadionie montowano murawę. Ostatecznie Ekstraklasa SA zdecydowała, że mecz się nie odbędzie.
Kłopoty z areną zirytowały prezesa PZPN Grzegorza Lato, który odgrażał się, że mecz Polska - Portugalia w każdej chwili może zostać przeniesiony do Wrocławia. Prowadził już nawet rozmowy w tej sprawie z prezydentem Rafałem Dutkiewiczem, a władze Wrocławia potwierdzały, że miasto byłoby gotowe do przyjęcia spotkania. Sęk w tym, że przed Euro 2012 Stadion Narodowy musi przejść test międzynarodowy - tego wymaga od nas UEFA. Federacja zapowiedziała zresztą, że będzie naciskać na przeprowadzenie jeszcze jednej sportowej imprezy na obiekcie.
Ostatecznie zgoda na rozegranie meczu z Portugalią na Narodowym pojawiła się dopiero... 21 lutego, a więc na osiem dni przed planowanym terminem spotkania. Dzień wcześniej na stadionie kolejny raz przeprowadzono testy łączności - tym razem wypadły pozytywnie, więc policja wycofała swoje zastrzeżenia.
Problem w tym, że to nie Narodowe Centrum Sportu poprawiło system łączności na Narodowym, tylko policja wstawiła tymczasowo własne urządzenia. Natomiast instalacja wszystkich systemów, które pozwolą bezpiecznie korzystać ze stadionu, ma zakończyć się do połowy maja.