Zarzuty znieważenia miejsca pochówku, usiłowania ograbienia grobowca i nieudzielenia pomocy koledze usłyszeli dwaj mężczyźni, którzy włamali się do poniemieckiej krypty na cmentarzu w Świebodzicach na Dolnym Śląsku. Ich kolega spadł z wysokości pięciu metrów. Zginął na miejscu.
Mężczyźni byli dobrze przygotowani do akcji. Mieli informacje, że w grobowcu mogą znajdować się kosztowności, dlatego postanowili się tam dostać - mówi prokurator Ewa Ścierzyńska.
Posiadali specjalny sprzęt: drabinkę sznurkową i łomy.
Do grobowca weszli w nocy z poniedziałku na wtorek. Jeden z nich stał na czatach. Dwaj weszli do środka. W czasie wyjścia 39-latek spadł z dachu krypty. Zginął na miejscu. Policję wezwali jego koledzy.
Wszyscy trzej mężczyźni byli ze sobą spokrewnieni. Byli to kuzyni. Z dotychczasowych ustaleń wynika, że interesowali się poszukiwaniami skarbów, jeżeli tak to można określić - dodaje prokurator Ścierzyńska.
Mieszkańcowi Zielonej Góry i Karpacza grozi kara do 8 lat więzienia. Prokurator zdecydował o zastosowaniu wobec nich dozoru policji.
Z nieoficjalnych informacji wynika, że 39-latek, który zginął na miejscu osierocił czwórkę dzieci.
Grobowiec, do którego włamali się mężczyźni, należał do rodziny von Kramst, znanych przemysłowców, którzy w XIX wieku założyli manufakturę sukienniczą w Świebodzicach. Była to jedna z najbardziej wpływowych rodzin na Dolnym Śląsku.
W 2007 roku grobowiec rodziny na cmentarzu przy ul. Wałbrzyskiej został wpisany na listę zabytków.
Mauzoleum wielokrotnie próbowano zniszczyć lub okraść. Osiem lat temu między innymi zniknęły z budowli blaszane elementy kopuły dachu.
Cmentarz w Świebodzicach znajduje się zaledwie pięć kilometrów od trasy, którą miał jechać "złoty pociąg".