Bulwersujące zatrzymanie żołnierzy za strzały ostrzegawcze z powodu braku przepisów - tak szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego, Jacek Siewiera, skomentował zdarzenie, do którego doszło na polsko-białoruskiej granicy. Wypowiedział się również na temat tego, czy po tym incydencie szef MON, Władysław Kosiniak-Kamysz, powinien się podać do dymisji.
Po strzałach ostrzegawczych w stronę ludzi forsujących granicę polsko-białoruską, żołnierze mieli usłyszeć zarzuty. Według Onetu, który jako pierwszy podał tę informację, migranci przekroczyli granicę, a strzały w powietrze ich nie powstrzymały. Wtedy żołnierze 1. Warszawskiej Brygady Pancernej zaczęli w obronie koniecznej zaczęli strzelać w ziemię. Niektóre z wystrzelonych 43 pocisków trafiły rykoszetem w płot.
Kiedy sytuacja została opanowana, do akcji miała wkroczyć straż graniczna. Jej funkcjonariusze zawiadomili Żandarmerię Wojskową, która aresztowała żołnierzy za użycie broni wobec migrantów.
W czwartek do zdarzenia odniósł się szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego, Jacek Siewiera. Podkreślił, że do bulwersującego zatrzymania żołnierzy za strzały ostrzegawcze na granicy doszło z powodu braku przepisów regulujących zasady użycia broni przez Wojsko Polskie. Wskazał, że odpowiednie regulacje znalazły się w prezydenckim projekcie ustawy, którym za tydzień ma się zająć Sejm.