Policja szuka sprawcy wczorajszego paraliżu centrum Warszawy. Wczesnym popołudniem ktoś zadzwonił na pogotowie ratunkowe z informacją o bombie w metrze. Zarządzono ewakuację; alarm okazał się głupim żartem.
Policjanci i pirotechnicy przez 3 godziny sprawdzali każdą stację metra; ewakuowano 20 tysięcy warszawiaków. Alarm okazał się jednak fałszywy. Policja wszczęła śledztwo w tej sprawie – szuka żartownisia, który poinformował o bombie.
Zidentyfikowanie sprawcy nie powinno być trudne, bo pogotowie ratunkowe, gdzie dzwoniono z informacją o ładunku, nagrało rozmowę. Za ten głupi żart grozi kara do trzech lat pozbawienia wolności oraz kara pokrycia kosztów przeprowadzenia całej akcji - mówi policja. Wysokości kosztów działania wszystkich służb jeszcze nie ustalono, ale udział kilkuset strażaków i policjantów jest bardzo drogim przedsięwzięciem.
Ewakuacja metra zaczęła się po godzinie 13, gdy anonimowy rozmówca poinformował dyżurnego pogotowia ratunkowego, że na jednej ze stacji metra jest bomba i, że wybuchnie za 15 minut. O ewakuacji zadecydował prezydent Warszawy, Lech Kaczyński.
Wszystkie stacje metra zostały zamknięte, ponieważ osoba informująca o bombie nie sprecyzowała, gdzie podłożono rzekomy ładunek wybuchowy, policjanci z psami, strażacy i pirotechnicy przeszukiwali stację po stacji. W trakcie akcji policja przeszukała także tunele i wagony metra, a także przejścia podziemne w centrum, a w nich sklepy i butiki.
Wśród warszawiaków nie było widać paniki. Krążyli z zaciekawieniem i pytali, co się stało; nikt nie udzielał informacji. Denerwowali się, bo nie mogli dostać się do metra. Na czas ewakuacji wzdłuż linii metra uruchomiono komunikację zastępczą.
Ponieważ ruch w centrum, na ul. Marszałkowskiej i Alejach Jerozolimskich, nie został wstrzymany, ludzie wysiadali z tramwajów i bezładnie chodzili po ulicach. Panowało duże zamieszanie, było bardzo niebezpiecznie. Warszawiacy mówili o braku organizacji. Nikt nie zajmuje się ludźmi, nie widać ani jednego policjanta, a przecież to centrum Warszawy - narzekali. Posłuchaj:
Jednak nie wszyscy myśleli, że ewakuacja może zagrażać życiu. Niektórzy mieszkańcy stolicy traktowali całą sytuację jak atrakcję turystyczną. Przychodzili z aparatami i robili zdjęcia karetek pogotowia i wozów policyjnych.