Dawniej, w epoce przed Internetem, mówiło się i pisało z wielkim szacunkiem o naszej "ojczyźnie-polszczyźnie". Bałwochwalczy to był trochę stosunek do języka polskiego. Archaicznie brzmią obecnie, skądinąd bardzo piękne, słowa z wiersza "Zieleń". Julian Tuwim w taki oto sposób opisał rolę poety, czerpiącego obficie z najgłębszych źródeł mowy: z różdżką chodzę, wiedzący, gdzie bryźnie/ strumień prawdy żywiący i żyzny/ z mojej pięknej ojczyzny-polszczyzny.
Jednak dzisiaj polszczyzna nie może już być całkiem serio traktowana jak ojczyzna czy ojcowizna. Atrakcyjna na sposób kobiecy musi być dla młodych ta nasza polska mowa, erotycznym czarem powinna emanować ta nasza Pani Polszczyzna. Kto inaczej by się za nią oglądał z grona nastoletnich amatorów szalonych internetowych gier, dwudziestoparoletnich użytkowników pasjonujących elektronicznych gadżetów, czy nowoczesnych i liberalnych trzydziestoparolatków?
Moi Drodzy, te współczesne kryteria spełnia w każdym calu Paulina Mikuła - vlogerka i autorka książki "Mówiąc inaczej". Ów trącący myszką nabożny szacunek do językowej poprawności, anachroniczny jak samo słowo "ów", natychmiast pryska. Wiedza pomarszczona jak toga Akademii od razu staje się sexy. Interpunkcja zmienia się z nudnej dziedziny znaków przestankowych i staje się domeną znaków przystankowych, bo często przystajemy na dłużej, by podziwiać elokwencję Pani Profesor. Strasznie trudne, a nawet bardzo brzydkie wyrazy nagle zaczynają objawiać swój sex appeal. Zyskują na urodzie pospolite błędy ortograficzne, jakby nagle zamiast "okropnych baboli", przed naszymi oczami pojawiały się "fajne babki".
Bogdan Zalewski: Moim i państwa gościem jest Paulina Mikuła, witam panią bardzo gorąco.
Paulina Mikuła: Dzień dobry.
Bardzo znana vlogerka. Dobrze mówię?
Zgadza się. Tak.
Wideoblogerka, autorka bardzo popularnego kanału na youTube "Mówiąc inaczej", oraz autorka książki pod tym samym tytułem, którą mam tutaj w ręku. Czuje się pani autorytetem językowym?
Nie. Absolutnie nie. Czuję się dziewczyną, która bardzo interesuje się językiem polskim i chce tą swoją pasją zarazić innych ludzi.
Pytam o ten autorytet, bo nie zawsze tak było. Pierwszą jedynkę w szkole dostała pani z dyktanda. Jak to się stało? Jak to było w ogóle możliwe?
Było to możliwe, ponieważ ortografia nigdy nie była moją najmocniejszą stroną.
Nie wierzę!
No, niestety. Zawsze się męczyłam, pisząc dyktanda. Uważałam, że one są naszpikowane słowami, których na co dzień nie używamy, dlatego bardzo łatwo o błąd. I niestety w czwartej klasie szkoły podstawowej, mając dziesięć lat, otrzymałam pierwszą jedynkę z takiego dyktanda.
Dużo było tych czerwonych podkreśleń?
Tego już nie pamiętam. To już wyparłam z pamięci. Pamiętam tylko tę ocenę. Pamiętam, jak płakałam po tym, jak wróciłam do domu. W drodze do domu chyba też.
Ale pocieszył panią tato.
Tak. Zgadza się.
Co powiedział?
Że uczeń bez jedynki, to jak żołnierz bez karabinu.
Popularne przysłowie.
Bardzo. Sztandarowa wypowiedź. Dodał też, że w życiu nie widział takiej reakcji człowieka na złą ocenę. (Śmiech.) I to był sygnał, że powinnam wyluzować, bo normalny człowiek tak tego nie przeżywa.
Ale teraz, po latach jest pani absolwentką Uniwersytetu Warszawskiego, polonistką, przekazuje pani wiedzę polonistyczną. Poloniści kojarzą się z nudnymi belframi i - jak pisał Gałczyński w jednym z wierszy- "badaczami owadzich nogów". A pani polszczyzna jest bardzo ładna ...
Dziękuję.
(Śmiech.) Podkreślam to słowo : ładna. Czy mowa może być sexy?
Oczywiście, że tak. Niemal na co dzień tego doświadczam, kiedy ludzie zwracają uwagę na to, że mówię dość wyraźnie, że się nie zacinam. Widzę zachwyt w ich oczach, więc - moim zdaniem- język, mowa są bardzo sexy.
A czy mowa może podkreślać, a nawet poprawiać urodę?
Tak. Dopełniać, podkreślać, jak najbardziej. Ponieważ, kiedy widzimy kogoś po raz pierwszy, zwracamy uwagę na wygląd. Ale czasami czar pryska, kiedy dana osoba się odezwie. Nie wiem, czy pan kiedyś tego doświadczył? Ja doświadczyłam.
Raczej inne osoby tego doświadczają, kiedy mnie widzą i słyszą. (Śmiech.)
Bez przesady. Czuję, że pan przesadza. Ale zdarza się tak, więc, jeśli mamy osobę bardzo atrakcyjną wizualnie, która - do tego - pięknie posługuje się językiem polskim, to jest to taka całość, która musi zrobić wrażenie.
Pani bardzo pięknie potrafi mówić i pisać nawet o strasznie brzydkich słowach, o wulgaryzmach. Byłem pod ogromnym wrażeniem rozdziału pani książki dotyczącego właśnie tych brzydkich słów. Nawet kląć trzeba umieć?
Oczywiście, że tak. Kiedy używamy wulgaryzmów, tylko po to, żeby powiedzieć cokolwiek, bo nic innego nam nie przychodzi do głowy, to wtedy wulgaryzmy przestają pełnić swoją funkcję. Dlatego trzeba uważać, trzeba używać ich roztropnie, trzeba wiedzieć, kiedy okrasić swoją wypowiedź wulgaryzmem tak, żeby to miało sens, żeby nie uraziło odbiorcy.
Właśnie! Znajduję w pani książce odpowiednie przykłady. Na przykład słowo na "ch" - oznaczające męskie przyrodzenie, albo na "k" - oznaczające damę lekkich obyczajów. Należy dbać o ortografię i poprawną interpunkcję nawet w takich przypadkach?
Oczywiście, że tak. Zawsze trzeba dbać o poprawną interpunkcję i ortografię, nawet jeżeli używamy słów niecenzuralnych, które na salonach nie powinny występować. Mimo wszystko uważam, że zawsze powinniśmy dbać o to, jak mówimy, jak piszemy, co mówimy. Tutaj nie ma znaczenia, czy są to wyrazy piękne, czy są troszkę brzydsze, czy potoczne na przykład.
Czyli słowo na "ch" przez "ch", koniecznie?
Tak, chociaż rzeczywiście utrwalił pewien skrót, którego chyba nie wolno przytaczać, bo to niegodne, przez "h". To trochę skomplikowało sprawę, ale w słownikach mamy tylko zapis przez "ch", więc jeżeli chcemy być tacy wzorcowi podczas przeklinania, to powinniśmy używać zapisu przez "ch".
Pani w książce podaje bardzo ciekawą i przydatną formułę, jak należy zapamiętać pisownię tego właśnie wyrazu. Ja jej nie będę przytaczał. Odsyłam po prostu do pani książki. Natomiast nawiążę do pani pochodzenia. Pani pochodzi z Lubelszczyzny, prawda?
Tak.
Jak piszemy Lubelszczyzna? Małą literą? Wielką literą.
Wielką literą.
A może dużą literą? A może z dużej litery? Jeden taki mały wyraz, a tak wiele problemów.
Aha, o to chodzi! Zapisujemy wielką literą, bądź dużą literą, ponieważ jest to nazwa całego regionu. Nie mówimy zaś "z dużej litery", ponieważ jest to rusycyzm.
Unikamy wszelkich makaronizmów?
Nie da się uniknąć, ale akurat w tym przypadku mamy polski odpowiednik, który jest krótszy, więc nie ma uzasadnienia dla tego, by używać "z dużej litery". Natomiast jest szereg takich rusycyzmów, które pojawiły się dawno w polszczyźnie i już tak się utrwaliły w naszych głowach, że trudno z nimi walczyć. Na przykład "póki co" zamiast "na razie".
Po rosyjsku "пока что". Bardzo to jest popularne.
"Pod rząd" zamiast "z rzędu". To są błędy - oczywiście. Jeśli ktoś chce się posługiwać wzorcową polszczyzną, powinien tych rusycyzmów unikać. Ale to nie jest tak, że włosy jeżą mi się na głowie, kiedy słyszę tego typu rusycyzmy.
À propos obcych wyrazów, to pani jest autorką vloga. Jak się pisze "vlog"?
Przez "v". (Śmiech.) Jeszcze.
A dlaczego nie przez "w"?
Myślę, że jest to słowo dość nowe i być może za jakiś czas będziemy zapisywać je przez "w", tak jak "wideo". Myślę, że większość ludzi zapisuje "wideo" przez "v", ale już coraz częściej występuje zapis przez "w". Wydaje mi się, że to kwestia czasu.
Właśnie. Cały czas chodzimy po ruchomych piaskach. Ciężko ten twardy grunt odnaleźć.
Język się zmienia cały czas, zwłaszcza jeżeli chodzi o słowa zapożyczone, które ulegają asymilacji. Zazwyczaj jest tak, że na początku nowe słowo jest mniej zasymilowane, a potem ulega tej asymilacji z upływem czasu. Na przykład ostatnio zostałam zapytana o zapis słowa "bronzer". Nie wiem, czy pan kojarzy taki produkt kosmetyczny ...
Czasami z żoną do drogerii się udaję i tam widzę "bronzery".
Na tych produktach jest zapis przez "on", co się trochę kłóci z naszym polskim kolorem "brązowym", zapisywanym przez "ą", więc ludzie zaczęli mnie pytać: jak powinno być z tym "bronzerem"? A na tę chwilę - chociaż "na tę chwilę" to też nie jest dobra konstrukcja - obecnie ...
Mówimy potocznie ...
Dopuszczalny jest oryginalny zapis - "bronzer" i ten bardziej polski - "brązer", którego właściwie nie ma.
Czyli, jak w piosence - "Kobiety lubią brąz", ale "kobiety lubią też bronzer".
Być może z czasem ten "bronzer" stanie się "brązerem", ale teraz częściej spotykamy "bronzer".
Mówimy tutaj o nosówkach takich jak "ą". Ja o tę Lubelszczyznę panią wcześniej zapytałem, bo pani miała z tym troszkę problemu, prawda?
Pewnie cały czas mam.
Z tym wygłosem z "ą". Teraz ja nie słyszę, ale pani o tym pisze w książce. Co mnie zdziwiło.
Staram się ze wszystkich sił. Dopiero prowadząc kanał, dowiedziałam się, że źle wymawiam "ą" w wygłosie, na końcu wyrazu. Ponieważ wymawiałam ten dźwięk jako "oł".
"Zrobioł" zamiast "zrobią"?
Tak. "Majoł", chcoł" - było słyszalne.
To się też przekładało na pani pisownię?
Nie, nie, nie! Absolutnie nie. Ja się zdziwiłam, bo miałam zajęcia z emisji głosu i żadna z pań prowadzących nie zwróciła mi uwagi na to, że mówię źle. Dlatego byłam zaskoczona, gdy widzowie zaczęli pisać : "zastanów się, jak ty mówisz; nie wolno tak mówić; przecież wszędzie jest zapisane, że to jest błędna wymowa". Więc szybko starałam się przestawić. Oczywiście to było trudne, ponieważ jeśli naście lat mówimy w określony sposób i wszyscy dookoła też tak mówią, to trudno nam przeskoczyć na inną wymowę. Ale spięłam się, skupiłam się na tym, żeby to zrobić i mam wrażenie, że to mi pomogło. Natomiast ktoś kiedyś mi powiedział, że to jest regionalizm. Właśnie na Lubelszczyźnie tak "ą" jest wymawiane, dlatego czuję się trochę usprawiedliwiona. Ale z drugiej strony uważam, że jako osoba, która ukończyła filologię polską, jako osoba, która mówi innym, jak należy mówić, powinnam jednak dbać o ...
Dykcję ...
O to by jak najbardziej starannie, wzorcowo posługiwać się polszczyzną, tą ogólnopolską, dla wszystkich zrozumiałą.
Ale nie unika pani kolokwializmów, nie unika pani potocznych słów. Przed chwilą użyła pani słowa "spiąć się", prawda?
Tak, zgadza się.
Z pani książki dowiedziałem się, że są nowe problemy z ortografią, związane właśnie z językiem kolokwialnym, młodzieżowym. Na przykład wyrażenie "na razie" piszemy rozłącznie. Dlaczego kolokwialny skrót "nara" piszemy razem?
Dlaczego?
No, właśnie! (Śmiech.)
(Śmiech.)
Czyli to jest taki uzus językowy, tak? Tak to się nazywa?
Tak i trzeba podchodzić to tego z dystansem. To znaczy, polszczyzna ma wiele poziomów. Jeden poziom to jest ta polszczyzna staranna i tutaj trzeba się trzymać zasad, trzeba ich przestrzegać i nie ma mowy o żadnych kolokwialnych formach. Natomiast na co dzień posługujemy się polszczyzną potoczną, użytkową i ta polszczyzna jest nam do życia koniecznie potrzebna. Ponieważ ona pomaga się wyrazić. Pomaga nam przelać swoje myśli w słowa. Pomaga też opisywać dobrze stan emocjonalny, który nami targa w danym momencie.
Czyli język to nie jest taka maszynka?
Nie, nie, nie.
Język to emocje, które nami targają?
Też. Czasem oczywiście, że tak. Bardzo trudno jest o tych emocjach mówić. To jest z kolei kwestia pozajęzykowa. Mam wrażenie, że sporo ludzi nie umie nazwać tego, co czuje, ale jeżeli ktoś już umie nazwać, to często przychodzi z pomocą ten język potoczny, żeby to wszystko opisać i się porozumieć z innymi. Dlatego uważam, że polszczyzna potoczna też jest bardzo ważna. Nie należy jej deprecjonować, dlatego też z polszczyzną staranną, to moje vlogi przypominałyby wykłady na studiach, albo lekcje w szkole. A ja bardzo chciałam i chcę nadal, aby moje vlogi nie były "szkolne". Rzeczy, które są przekazywane w szkołach są przekazywane w szkołach i do tego służy szkoła, natomiast youTube to inne miejsce, inna przestrzeń, inne ma zadanie i mam wrażenie, że właśnie dzięki temu, iż o rzeczach poważnych mówię w niepoważny sposób i w sposób potoczny, to właśnie tyle osób mnie ogląda.
A gdzie taki "pięćdziesięciolatek plus" jak ja, taki zgred, facet już trochę starej daty, ma się dowiadywać o tych nowych regułach dotyczących na przykład slangu młodzieżowego? Pozostaje pani kanał na youTube i pani książka?
Tak, jak najbardziej. Staram się nadążać, ale to też nie jest łatwe.
Skąd pani czerpie wiedzę?
Z życia, najczęściej z życia. Widzowie wysyłają mi mnóstwo wiadomości z problemami, z wątpliwościami, ze swoimi spostrzeżeniami. To wszystko jest materią, z której ja potem tworzę odcinki. Staram się nadążać za zmianami. Staram się też nadążać za językiem młodzieżowym, ale to jest trudne, ponieważ ja tylko tak młodo wyglądam, ale niedługo będę miała trzydzieści lat. Posługuję się jednak polszczyzną - mam wrażenie - łamaną : trochę slang młodzieżowy a trochę już mowa trzydziestolatków. Bardzo często mnie ludzie pytają o ten slang młodzieżowy. Staram się czytać różne artykuły na ten temat i zauważyłam, że pod wszystkimi tego typu artykułami pojawia się mnóstwo komentarzy ludzi młodych, którzy piszą: "mam osiemnaście lat i nie znam połowy słów, o których napisał autor". Albo: "jestem gimnazjalistą i nie używam takich słów, więc autorowi coś się chyba wydaje".
I chyba vice versa. Są też takie słowa używane przez nowe generacje młodzieży, których my - starsi i nieco starsi - też nie znamy.
Oczywiście. Nie jestem w stanie poznać takiego slangu w całości. Musiałabym wejść w to środowisko, pobyć w nim i dopiero wtedy stworzyć jakąś analizę. Natomiast tak z doskoku nikt nie jest w stanie, mam wrażenie, stwierdzić jaki jest obecny stan rzeczy.
Ale na pewno uchwyciła pani ten stan rzeczy, który panuje teraz. Bardzo polecam wszystkim zarówno wideobloga pani Pauliny Mikuły, jak i książkę. Naprawdę świetnie się czyta. A pani jest rzeczywiście "nauczycielką polskiego, o jakiej zawsze marzyłem", bo taka jest dewiza i rekomendacja pani osoby na okładce tej książki.
Bardzo się cieszę, chociaż zawsze oblewa mnie rumieniec zawstydzenia, kiedy słyszę ten podtytuł. (Śmiech.)
Bardzo pani dziękuję za rozmowę.
Dziękuję również.
Kłaniam się. Do usłyszenia i do widzenia.