28-letni Francuz, zagorzały amator surfingu, upozorował utonięcie w Atlantyku w Zatoce Gaskońskiej, by uciec wierzycielom. Teraz jego dług będzie jeszcze większy, bo został obciążony kosztami akcji ratunkowej.
Podczas sztormu na plaży znaleziono tylko deskę surfera, wszczęto więc alarm. Przez kilka dni wybrzeże przeczesywali ratownicy i żandarmeria, a na morzu szukała go żandarmeria morska i marynarka wojenna. W akcji wzięły udział kutry patrolowe, motorówki, okręty i helikopter.
W tym czasie "pomysłowy" Francuz spokojnie pojechał na śródziemnomorską Riwierę, by zacząć "nowe życie". Sprawa stała się na tyle głośna, że owe poszukiwania niedoszły topielec zobaczył w telewizji. Przerażony zadzwonił do rodziców, którzy naprawdę sądzili, że zaginął, a ci powiadomili żandarmerię.
Młodzieniec będzie miał teraz jeszcze większe długi - ekipy ratunkowe, żandarmeria i marynarka wojenna zapowiedziały, że wystawią mu astronomiczny rachunek za kilkudniowe poszukiwania, bo niby dlaczego – argumentują – za ten "żart" płacić mają podatnicy?
23:05