Urząd Morski wszczął dochodzenie w sprawie zatonięcia łodzi rybackiej ŁEB 25. Wiadomo, że jednostka miała wszystkie potrzebne dokumenty. Jednak sam przebieg zdarzenia wskazuje na to, że łódź była niesprawna technicznie. Sprawą zajęła się także Izba Morska w Gdyni.

Kluczowe w tej sprawie są zeznania uratowanego rybaka. Mężczyzna zeznał, że łódź zatonęła w ciągu kilku minut. Oznacza to, że niesprawne mogły być przewody, którymi płynie woda do chłodzenia silnika. Sprawdzane są też dzienniki portowe i komunikaty radiowe. Każda łódź powinna mieć na pokładzie radio, kamizelki ratunkowe i tratwę. Uratowany rybak nie miał jednak na sobie kamizelki ratunkowej. Nie wysłano też sygnału S.O.S. Dlaczego? Na wiele pytań udałoby się odpowiedzieć, gdyby udało się wydobyć z dna morza wrak kutra. Ten leży prawdopodobnie gdzieś na głębokości 23 metrów. Płetwonurkowie przez kilka godzin penetrowali dno we wskazanymi miejscu. Jednak nie natrafili na zatopioną jednostkę. Ostatecznie Izba Morska w Gdyni osądzi kto jest winny tej tragedii.

Przypomnijmy: do tragedii doszło w nocy z 20 na 21 sierpnia. Cztery mile od brzegu łódź zaczęła tonąć. Nad ranem przepływający w pobliżu jacht wyciągnął z wody jednego rybaka. Trzech pozostałych mężczyzn - mimo kilkunastogodzinnych poszukiwań - nie znaleziono. Łódź ŁEB 25 już raz tonęła - w lutym poszła na dno w porcie w Łebie.

foto Archiwum RMF

18:45