Na Zamku Królewskim w Warszawie rozpoczęła się uroczystość wręczenia Bronisławowi Komorowskiemu uchwały PKW o wyborze na ten urząd. Nowy prezydent zacznie urzędowanie jako zwierzchnik sił zbrojnych, głowa państwa z prawem weta i możliwością podejmowania wielu decyzji personalnych. Tak zacznie, ale czy tak skończy?
Gdyby wierzyć w konsekwencje i realizację politycznych zapowiedzi, to odpowiedź brzmiałaby "nie", bo Platforma ustami premiera obiecywała taką zmianę konstytucji, która radykalnie osłabiłaby możliwości prezydenta i wzmocniła rząd. A w dzisiejszej konstelacji politycznej, w której partia Tuska ma gwarancję pięcioletniej i szanse na 10-letnią prezydenturę, nie wykluczam, że takie pomysły mogłyby liczyć na sejmową większość - bo dla wszystkich zmiana byłaby wygodna.
Pytanie, czy Platforma wróci do tego pomysłu, brzmi tylko z pozoru naiwnie. Zapewne nie będzie jej się spieszyć. Prawdopodobnie będzie ona tłumaczyć, że ma ważniejsze sprawy na głowie. Nie wykluczam jednak, że ten nieco zapomniany dziś projekt będzie straszakiem na Komorowskiego.
Jeśli prezydent nie zacznie się zanadto uniezależniać, autonomizować czy dystansować od swojej partii, zapewne szybko o osłabieniu jego prerogatyw nie usłyszymy. Jednak gdyby było inaczej, to kto wie, czy Donald Tusk nie przypomni sobie o tym, jak fundamentalną i istotną sprawą były dla niego jeszcze przed siedmioma miesiącami zmiany ustrojowe.