Zupa ogórkowa za 10 złotych, 12 pierogów leniwych za 15 złotych. Ceny barach mlecznych są coraz wyższe. Miejsca te dotychczas kojarzone były z tanimi obiadami, jednak również na nich odbija się rekordowa inflacja. Ceny rosną, podobnie jak niezadowolenie klientów.
Bary mleczne dostają rządowe dotacje. Dlaczego mimo to ceny dań rosną?
Dotacje nie pokrywają rosnących kosztów. Chodzi przede wszystkim o coraz wyższe ceny gazu, prądu i produktów spożywczych, z olejem na czele.
Rządowe dotacje wynoszą 70 proc. wartości produktów, z których przygotowuje się dania. Co istotne - państwo dopłaca tylko do potraw jarskich, natomiast klienci najczęściej decydują się na dania mięsne.
Dotacje dostają teraz tylko bary mleczne, których narzut, czyli zysk to nie więcej niż 45 proc. kwoty, jaką wydają na produkty spożywcze. Jeszcze wiosną mogła być to ponad połowa. Wielu barom grozi teraz zamknięcie.
Jedyna szansa na przetrwania to dalsze podwyższanie cen.
Codziennie jest coraz drożej, z każdym tygodniem zmieniamy ceny. W stosunku do tego, jak dostawcy przywożą na produkty, tak wszystkie ceny idą do góry - usłyszała dziennikarka RMF FM Marlena Chudzio w jednym z krakowskich barów mlecznych.
Właściciele barów mlecznych podkreślają, że najbardziej drożeją produkty mleczne i mięsa.
Zupy podrożały o około 2-3 zł w ciągu ostatnich dwóch miesięcy, mięso poszło do góry o 40 proc. Ryba jest najdroższa, wszyscy się śmieją, że mamy rybę w cenie kawioru. Ryba jest droga, kilogram kosztuje prawie 175 zł - usłyszała nasza dziennikarka.
Szczególną uwagę na rosnące ceny zwracają stali klienci barów mlecznych. Często są to osoby, które w jednym miejscu jadają od lat, ale zazwyczaj muszą też liczyć każdy grosz. Właściciele barów mlecznych przyznają, że zwłaszcza osoby starsze nie zawsze rozumieją, że podwyżki cen nie są wynikiem złej woli, a walką o przetrwanie w obliczu galopujących cen produktów spożywczych.