Wezwanie do wyrównania rachunków za reformę oświaty jest już w Ministerstwie Finansów: 10 prezydentów największych polskich miast domaga się w sumie ponad 103 milionów złotych. Jak twierdzą, co najmniej tyle musieli wyłożyć, by przygotować szkoły do likwidacji gimnazjów i utworzenia 8-klasowych podstawówek. Jeśli rząd nie zapłaci, będzie musiał liczyć się z pozwem zbiorowym.

Na razie każde miasto wzywa rząd do zwrotu kosztów reformy osobno. Największych pieniędzy - 56 milionów złotych - żąda Warszawa i są to - jak podkreśla prezydent stolicy Rafał Trzaskowski - tylko koszty, na które miasto ma już faktury za 2017 rok.

Wszelkiego rodzaju prace remontowe, dlatego że musieliśmy dostosowywać szkoły, przebudowywać je, koszty związane choćby z zakupem mebli - to wszystko, co jest na fakturach (za 2017 rok - przyp. RMF) - i dlatego mówimy o tym, że to jest tylko i wyłącznie wierzchołek góry lodowej - powiedział dziennikarzom Trzaskowski.

Prezydenci największych miast zachęcają również wszystkie inne miasta, by podliczyły, o ile więcej od tego, co przekazał im rząd, wydały na reformę.

Idziemy na bój, ale idziemy na bój dla wszystkich, bo sprawa dotyczy każdego samorządu w Polsce - zaznaczyła prezydent Gdańska Aleksandra Dulkiewicz. Jak dodała, samorządy muszą dopłacać do oświaty coraz więcej: Gdańsk na przykład - już 47 groszy do każdej rządowej złotówki.

Jesteśmy pod ścianą, bo rząd wszystkie swoje pomysły zrzuca na barki samorządów. Do oświaty z roku na rok dokładamy coraz więcej - subwencja rządu nie pokrywa nawet pensji nauczycieli - mówił z kolei prezydent Lublina Krzysztof Żuk - W przyszłym roku budżety będą arcytrudne, bo musimy ciąć wydatki w innych obszarach, żeby móc sfinansować oświatę.

Co na to premier? Samorządy mają sporo więcej pieniędzy dzięki efektywności rządu - tak Mateusz Morawiecki odpowiada na pytanie, czy rząd zwróci miastom koszty reformy edukacji.




Opracowanie: