Kilkaset osób protestowało w Paryżu przeciwko planom walki z prostytucją zapowiedzianym przez nową socjalistyczną minister ds. kobiet Najat Vallaud-Belkacem. Pod koniec czerwca polityk oświadczyła, że chce wprowadzenia kar dla osób płacących za usługi seksualne, a nie samych prostytutek.
Propozycję pani minister poparły m.in. feministki. Ostro skrytykowały ją za to związki zawodowe prostytutek. Jak twierdzą przedstawicielki najstarszego zawodu świata, karanie klientów zepchnie prostytucje do podziemia. Na słynnym paryskim placu Pigalle znajdującym się w centrum "dzielnicy czerwonych latarń", setki kobiet wznosiło transparenty i skandowało hasła "Karanie klientów to mordowanie prostytutek" i "Praca w seksie to także praca".
Przed wygłaszaniem publicznych oświadczeń pani minister powinna odrobić pracę domową i zapoznać się z realiami - powiedziała Morgane Mertreuil, szefowa związku zawodowego prostytutek Strass. Według jednego z raportów opublikowanych w tym roku, we Francji jest ok. 20 tys. prostytutek. Prostytucja nie jest we Francji nielegalna, ale karalne jest sutenerstwo, publiczne oferowanie usług seksualnych oraz handel ludźmi.
Stanowisko do spraw kobiet utworzył w swoim gabinecie socjalistyczny prezydent Francji Francois Hollande. Zwolennicy zaostrzenia kar podkreślają coraz większe rozmiary ulicznej prostytucji w wielkich miastach i na ich przedmieściach. Wiele działających gangów przemyca do Francji co roku setki kobiet z Azji, francuskojęzycznej Afryki i Europy wschodniej.
Według przeciwników pomysłu pani minister, walka z prostytucją przypominałaby wprowadzenie prohibicji w Stanach Zjednoczonych. Usługi seksualne przeniosłyby się do podziemia.