Piłkarska reprezentacja Polski po 36 latach awansowała do fazy pucharowej mistrzostw świata. To niewątpliwy sukces. Sukces, którego moje pokolenie nie pamięta. Urodziłem się bowiem 3 lata po mundialu w Meksyku. Zawsze zazdrościłem, kiedy mój ojciec opowiadał o mundialach z przeszłości i fascynował się tym, jak grali Maszczyk, Smolarek czy Lato. Ja po mundialu w Katarze - mimo że awans do 1/8 finału to największy sukces reprezentacji na mistrzostwach świata (nie liczę awansu na euro 2016 do ćwierćfinału) jaki widziałem - będę fascynować się grą tylko jednego zawodnika… Wojciecha Szczęsnego.
Reprezentacji Polski, jej piłkarzom, a także oczywiście selekcjonerowi trzeba oddać to, że po pierwszych dwóch meczach zdobyli 4 punkty. Wiele drużyn - i to nawet tych wyżej sklasyfikowanych w rankingach - nie było w stanie tego zrobić. Dzięki remisowi z Meksykiem i wygranej z Saudyjczykami nasza kadra była w dobrym położeniu przed meczem z Argentyną.
Nie jestem oderwany od rzeczywistości i spodziewałem się, że polscy piłkarze w meczu z Argentyną nie rzucą się od razu do ataku. Myślałem jednak, że będziemy w stanie chociaż z 3-4 razy postraszyć zespół z Ameryki Południowej. Tymczasem wyglądało to tak, jakbyśmy czekali na najmniejszy wymiar kary. Ten był prawie najmniejszy, ale jednocześnie szczęśliwy. Sami piłkarze po meczu mówili, że pierwszy raz w życiu cieszą się z porażki. Nie próbowali pudrować tej porażki, za to mam do nich pełny szacunek.
Z porażki cieszy się też wielu kibiców i trudno się dziwić. Po latach mundialowej udręki i sławnych trzech meczach przyszło przełamanie. Będzie czwarty mecz. Ja jednak jestem mocno zmieszany.
Wszystko dlatego, że z jednej strony jest awans, a z drugiej dlatego że wyglądamy jak facet, który na wyścigi Formuły 1 przyjechał rydwanem. Mam też świadomość, że nie jesteśmy futbolową potęgą. Jednak skoro Japonię w meczu z Niemcami stać na kilkanaście minut ładnej gry, która przyniosła efekt, to wydaje mi się, że i naszą kadrę było na to stać w meczu z Argentyną. Nie spodziewałem się dominacji i szalonych składnych akcji, ale chociaż momentów... tych złotych - jak nazywa je Czesław Michniewicz.
Zawsze szanowałem piłkę wyrachowaną. Kiedy koledzy z podwórka w czasie mundialu we Francji w 1998 roku zachwycali się grą Ronaldo - ale nie Cristiano, a Luisa Nazario de Limy - ja kibicowałem Niemcom i Włochom. Reprezentacjom, które przez lata zabijały futbol, grając brzydko, ale skutecznie w obronie. Od tego czasu piłka mocno się jednak zmieniła. Zmienił się sposób grania. Włosi przestali grać słynne catenaccio, a Niemcy przeprowadzili rewolucję w szkoleniu i dziś mają kłopot bogactwa wśród skrzydłowych i ofensywnych zawodników. My tymczasem przejęliśmy od nich zabijanie futbolu.
Mimo tego gorzkiego posmaku w ustach po awansie... tli się we mnie jeszcze płomyk nadziei, że podobnie jak w 1986 roku, taki i w 2022 Polska reprezentacja swój najlepszy mecz rozegra w 1/8 finału. Wtedy kadra Antoniego Piechniczka przegrała 0:4 z Brazylią, ale jak mówią sami piłkarze, którzy grali w tamtym meczu - zagrała najlepszy mecz na mistrzostwach. Tego życzę naszej kadrze.
Niestety po tym, co zobaczyłem w meczu z Argentyną, nie wierzę, że Polska reprezentacja będzie w stanie w 1/8 finału wygrać z Francją. Ale to może dlatego że na drugie imię mam Tomasz i z zasady jestem niedowiarkiem.
Wszystko o mundialu na stronach rmf24.pl, a także w naszych mediach społecznościowych - na Twitterze, Facebooku i Instagramie. Wpiszcie koniecznie #MundialRMF.
Codziennie po godzinie 20 zapraszamy także na nasz specjalny program "Stały fragment gry" z relacjami naszych wysłanników do Kataru. Transmisja na żywo na Stronie Głównej RMF24 i społecznościówkach.