W swojej doskonałej monografii słynnej poetessy dwudziestolecia międzywojennego pt. "Zgiełk serca. Opowieść o Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej", nowym tomie krakowskiego Wydawnictwa Literackiego, Małgorzata Czyńska zacytowała między innymi wiersz, który mocno pobudził moją wyobraźnię. Oto fragment tego utworu:
Gdybym ja była
tym aeroplanem
nie latałabym,
jak tylko za panem!
ani do Tokio,
ni ku Azorkom
Ale wszelaką porą
nad pańską głową
ze skrzydłem złamanym!
Gdybym ja była
tym aeroplanem (...)
Wiersz ten nie jest dla mnie jedynie wyrazem gry językowej, efektem swobodnych asocjacji, przejawem bujania w obłokach. Mimo podniebnych skojarzeń "trzyma się ziemi", konkretnych przeżyć i zdarzeń. Z książki "Zgiełk serca" dowiadujemy się bowiem, że Lilka - jak się zdrobniale do Marii zwracano - fascynowała się lotami ... i lotnikami. Dowodem na tę słabość do munduru wojsk powietrznych było nie tylko jej trzecie małżeństwo - ze Stefanem Jasnorzewskim, kapitanem pilotem Wojska Polskiego. Pisarka przeżyła też krótki, acz gorący, niemal filmowy romans w Paryżu ze sławnym Portugalczykiem, asem lotnictwa i poetą - José Manuelem Sarmento de Beiresem. Jednak nie chciałbym tego wiersza traktować jedynie jako lirycznego pamiętnika, literackiego memuaru erotycznych przygód.
Tkwi w nim dla mnie głębsza prawda niż tylko zapis romansowych historii, ubrany w modną w tamtej epoce futurystyczną "skrzydlatą" ikonografię. Gdyby tak potraktować "aeroplan" jako symbol, nawet nie tyle literacki, poetycki, ale "eteryczny", ezoteryczny: tajemny znak egzystencjalny, biomaszynę oniryczną, jak z wizji surrealistów? Postrzegam go niczym anarchiczny poetycki rejs "statku szalonego" Francuza Artura Rimbauda, aleatoryczną trajektorię transportowca zerwanego z cumy, alegorię narkotycznego dryfu przez życie. Podobnie lot Polki jako "obłędnego aeroplanu" bez planu mógłby być metaforycznym obrazem bujnej, pełnej dziwnych przypadków biografii Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, członkini niezwykłego kulturalnego klanu Kossaków. A gdyby tak pójść za ciosem i na podstawie magiczno-lirycznego rekwizytorium Lilki namalować nową talię jej biograficznego tarota? Wyobrażam sobie wróżebną kartę AEROPLAN stworzoną przez artystkę, która - jak udowadnia autorka "Zgiełku serca" - była bardzo utalentowana także plastycznie. Zadanie stworzenia profetycznego imaginarium wydaje się mocno ryzykowne i dalekie od historycznoliterackiej i krytycznej ortodoksji. Jednak do takich wirtualnych scenariuszy, odległych od polonistycznej sztampy, skłania mnie bardzo oryginalna siatka pojęć zastosowana przez Małgorzatę Czyńską w jej "astrologicznym" mapowaniu życia poetki. Moje spekulacje pozostaną jednak tylko wiecznym projektem, po pierwsze dlatego, że postacią Lilki zainteresowałem się raczej "epizodycznie", a po drugie -jako wierzący i praktykujący katolik- obawiam się takich okultystycznych eksperymentów. Nawet jeśli nie do końca serio.
Jednak takie tajemne hobby i sekretna praktyka nie była niczym wyjątkowym w tamtej epoce. Zapoznałem się ostatnio z "Cyklem satanicznym" Juliana Tuwima, zebraną w jednym tomie diaboliczną tetralogią genialnego polskiego poety, na którą składają się takie utwory jak: "Czarna msza", "Tajemnice amuletów i talizmanów", "Czary i czarty polskie" oraz "Wypisy czarnoksięskie". Widać, że Pawlikowska-Jasnorzewska znalazła się w wybitnym gronie amatorskich adeptów magii. (Czyńska opisuje nawet epizod z jej "żartobliwym" przywoływaniem diabła, pod różnymi imionami, więc to nie były do końca niewinne głupstewka.)
Autorka "Zgiełku serca" -miałem takie wrażenie podczas lektury - tworząc swoiste żywoty paralelne Lilki i jej partnerów na podstawie astrologicznych wyznaczników, kryteriów ezoterycznych, inspirowała się wyłącznie "czarnoksięskimi" pasjami autorki "Różowej magii". To oczywiście kontrowersyjne ujęcie w tradycyjnych książkach z dziedziny historii literatury. Jednak owa dawka biograficznej gnozy jest w tym tomie jak najbardziej uzasadniona. Ta metoda się broni jako swoisty pastisz pasji Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej. W ten sposób Czyńska oddała "ducha epoki", wywołała go jak na pisarskim seansie spirytystycznym. Metafizyczny komponent książki wynika wprost nie tylko z fascynacji Lilki irracjonalną warstwą świata i tajemną stroną każdego życia, ale także z jej konstrukcji psychofizycznej i literackich realizacji. Pawlikowska-Jasnorzewska przejawiała często w poezji cechy charakterystyczne dla modernistycznej dekadencji, z jej eskapizmem i obsesyjną eksploracją "zaświatów". Roztaczała wokół siebie mistycyzującą "aurę", twierdziła też, że posiada magiczny wpływ na ludzi i umiejętność odkształcania logiki zdarzeń, wpływania na bieg linii losu.
Kiedy czytałem "Zgiełk serca" byłem przekonany, że metoda Małgorzaty Czyńskiej przypomina pisarską technikę zastosowaną przez siostrę Lilki - Magdalenę Samozwaniec- w jej pierwszej powieści "Na ustach grzechu". (Notabene miało to być w rzeczywistości zbiorowe dzieło Madzi, Lilki i Jana Pawlikowskiego). Książka ta była parodią "Trędowatej", sentymentalnego romansu Heleny Mniszkówny. Byłem pewien, że Czyńska pozwala sobie na delikatny, subtelny żart z "wiary w zaświaty" i, żeby lepiej oddać mentalność i (nad)wrażliwość artystów z tamtego okresu XX wieku, pokusiła się w swym tomie o inteligentną stylizację. Jednak, kiedy już rozmawiałem z autorką, odniosłem wrażenie, że sprawa jest poważniejsza niż tylko historyczno-literacka parodystyczna zabawa. Oczywiście nie chodzi o wplatanie w tę monografię okultyzmu na równych prawach z racjonalną narracją. Jednak pewne zbiegi okoliczności, "strange coincidences", które wydarzyły się w życiu Małgorzaty Czyńskiej w związku z pisaniem biografii Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej dały mi do myślenia. A może tak się zawsze przydarza, kiedy jakiemuś dziełu (czyjejś egzystencji!) poświęcamy kawał własnego życia?
"Zgiełk serca" z pewnością pisany był nie tylko przy pomocy komputerowych fontów. W czcionkach tej książki kryje się bardzo osobisty, a nawet sekretny alfabet, tworzący hermetyczne treści, drukowane jak gdyby sympatycznym atramentem.