Piątkowy wypadek limuzyny pani premier to kolejna kolizja z udziałem ochranianego przez polskie służby wysokiego urzędnika państwowego. Blisko rok temu wypadkowi uległa limuzyna z prezydentem, były kolizje polskiej kolumny w Izraelu i aut przewożących min. Macierewicza pod Toruniem. Jak dotąd żadna z nich nie została ostatecznie wyjaśniona.
Mimo że do pęknięcia opony i w efekcie wypadku, w którym pędząca autostradą limuzyna z prezydentem Andrzejem Dudą wypadła z trasy, doszło na początku marca ubiegłego roku, okoliczności wypadku wciąż nie wyjaśniono. Choć upłynął już prawie rok, prowadząca w tej sprawie śledztwo prokuratura w Opolu nie zdecydowała o postawieniu komukolwiek zarzutów. Prokuratorzy w czerwcu zamówili opinie biegłych na temat sprawności opon (geometrii kół i osi, czujników ciśnienia, stanu zużycia opon), określając termin ich przedstawienia na połowę sierpnia.
Ekspertyzy, także uzupełniające wpłynęły ostatecznie do prokuratury dopiero 30 grudnia, wciąż jednak nie pozwalają, zdaniem prokuratora, na wyciągnięcie ostatecznych wniosków. Śledczy wciąż więc czekają na uzupełniające opinie w sprawie czujnika ciśnienia w oponach. Według nieoficjalnych doniesień, miał on alarmować kierowcę wiozącego prezydenta o uszkodzeniu opony, jednak miał przez niego zostać zignorowany, i to trzykrotnie. Wydany 3 lutego komunikat o dalszym prowadzeniu czynności procesowych mówi zaś niedwuznacznie "Prokurator nie ujawnia treści uzyskanych opinii"
W tej sprawie w Izraelu śledztwo prowadzili tylko Izraelczycy - BOR po otrzymaniu informacji na ten temat przeprowadził jedynie analizę wypadków na użytek ochrony. Śledztwa w Polsce nie było, bo do kolizji aut w przewożącej polską premier kolumnie doszło z winy izraelskiego kierowcy. Wypadek miał też miejsce w części niechronionej przez BOR, w której jechali uczestnicy delegacji, zajmujący się jej obsługą, a w jego wyniku nie ucierpiał nikt z oficjalnych członków delegacji.
W sprawie zdarzenia, w którym pod koniec stycznia, wzięło udział aż osiem aut także nie ma śledztwa, a tylko postępowanie wyjaśniające. Prowadzi je wojskowy wydział Prokuratury Okręgowej w Poznaniu, ponieważ na stojące na czerwonym świetle auta najechał jeden z samochodów kolumny przewożącej ministra Macierewicza, prowadzony przez funkcjonariusza Żandarmerii Wojskowej. Wszystkie ustalenia w dochodzeniu zostały objęte tajemnicą. W nim także powołano zespół biegłych z zakresu badania i rekonstrukcji wypadków drogowych, który ma "ustalić okoliczności, przyczyny i wszelkie aspekty zdarzenia".
W tym wypadku także, mimo upływu już prawie trzech tygodni - brak jakichkolwiek oficjalnych ustaleń.
W piątek miał go spowodować 21-letni kierowca seicento, który skręcając w lewo doprowadził do zderzenia z limuzyną, którą podróżowała Beata Szydło. Kierowca jej auta po uderzeniu w seicento odbił w lewo i uderzył czołowo w drzewo, stojące kilkanaście metrów dalej, na lewym poboczu ul. Powstańców Śląskich w Oświęcimiu.
Nie wyjaśniono dotąd, jak mogło dojść do zetknięcia się cywilnego auta z limuzyną osoby ochranianej przez BOR. Nie ustalono, jak auta kolumny, które według zasad ochrony w czasie jazdy powinny jechać "zderzak w zderzak", mogły dopuścić do wjazdu między nie obcego pojazdu. Nie jest wcale jasne, czy auta kolumny w sposób zgodny z przepisami sygnalizowały swój przejazd nie tylko światłami, ale i modulowany, sygnałem dźwiękowym.
Mimo oficjalnych zapewnień nie jest także pewne, czy kolumna rzeczywiście jechała z prędkością 50 km/h. Można się zastanawiać czy tak było, widząc bardzo poważne uszkodzenia pancernego Audi A8, które uderzając w drzewo miało już za sobą zderzenie z seicento i przynajmniej kilkanaście metrów na wyhamowanie przed drzewem.
Można się też zastanawiać, czy nie tracąc panowania nad autem (a trudno w to wątpić przy prędkości malejącej od 50 km/h) kierowca wiozący panią premier musiał uderzyć akurat w jedyne w tym miejscu drzewo, nie wymijając go z prawej, gdzie był chodnik i parkan, lub z lewej, gdzie był wolny pas jezdni, którym chwilę wcześniej przejechało pierwsze auto kolumny.
Mimo śledztw i postępowań trwających od kilku dni (Oświęcim), przez kilka tygodni (Toruń), miesięcy (Izrael) i niemal rok (wypadek prezydenta na autostradzie pod Opolem) żaden z wypadków z udziałem osób ochranianych nie został wyjaśniony do końca. Sytuacje, które w wypadku zwykłych kierowców oceniane są na miejscu, nawet tak bezsprzeczne jak najechanie na auta stojące na czerwonym świetle, kiedy pojawiają się w nich osoby ochraniane - stają się wymagającymi licznych biegłych zagadkami, których rozwikłanie zajmuje długie tygodnie.
To że w żadnym wypadku z udziałem polskich VIP-ów nie ustalono dotąd ani okoliczności, ani przyczyn, ani winnych być może czemuś służy.
To coś nie jest jednak raczej wiarygodnością wyjaśniających.