Najpierw straciliśmy po wyborach miesiąc, czekając na wyznaczony przez prezydenta termin zwołania nowego Sejmu. Teraz kończymy kolejny miesiąc obserwowania, jak Mateusz Morawiecki szamocze się z kuriozalnym pomysłem zebrania większości tam, gdzie jej nie ma. Ostatnie tygodnie niewiele zmieniły w polityce, w jej postrzeganiu zaszła jednak rewolucja.
Umiejętne trwonienie przez polityków prawicy tak cennego czasu od pozostałych wymagało zagospodarowania oczekiwań powyborczych. Jeśli nie samymi działaniami, utrudnionymi przez skazane na fiasko, choć legalne przeciąganie procedur, to chociaż zapowiedziami. Kiedy więc premier opozycyjnego rządu poświęcał czas na wymyślanie krętackich odpowiedzi na pytania, na kim chce oprzeć sejmowe poparcie swojego gabinetu, jakie mu daje szanse itp. - Donald Tusk dopinał z koalicjantami szczegóły działania kolejnego już, tym razem mającego większość rządu.
Koalicjanci rozpisali kolejne działania tak, by przytrzymać na sobie uwagę obserwatorów. Pierwsze dni zajęło roztrząsanie zachowań jedynego powołanego jej wysoko postawionego przedstawiciela - marszałka Sejmu. Potem została uzgodniona i podpisana umowa koalicyjna, co zaabsorbowało komentatorów na kolejnych kilka dni.
Wyprowadzony na moment z letargu premier Morawiecki organizował tymczasem spotkania, na które nie przychodził nikt poza tymi, którzy się pojawili tylko po to, żeby mu oświadczyć że nic mają z nim o czym rozmawiać. Następnie skierował do Sejmu pakiet rozwiązań, które powinny tam trafić już dawno, i żądań ich natychmiastowego uchwalenia. Koalicja od niechcenia odpowiadała, wytykając rządowi i poprzedniemu Sejmowi kompletną bezczynność przez 2, a po dołożeniu kolejnego przez prezydenta - nawet 3 miesiące.
Po stronie premiera niekonsekwencja weszła na jeszcze wyższy poziom - Mateusz Morawiecki zapowiedział, że podpisze rozporządzenie ws. obniżki VAT na żywność, co ledwo kilka dni wcześniej uznawał za rzecz wymagającą zmian ustawowych. Poza tym rzekomo tworzący rząd skazany na niepowodzenie polityk od czasu do czasu nadaje tylko jakiś przekaz oparty na pracowicie wymyślonym, i pełnym charakterystycznego wdzięku bon mocie. Odbiór sygnałów zewnętrznych premier chyba unieruchomił, dla ochrony delikatnej psychiki przed świadomością w jakiej jest sytuacji.
Po stronie przejmujących władzę działania jednak trwają. Sejm z marszu podjął szereg decyzji w najpilniejszych sprawach ustawowych, dokonał niezbędnych wyborów - Rzecznika Praw Dziecka i szefowej komisji ds. pedofilii. Po wstępnym przystopowaniu zaczęto wreszcie realizowanie rozliczeń z pomocą powoływania komisji śledczych. Na koniec sformowane zostały ostatecznie model organizacyjny i skład rządu Tuska, co także podkreślono stosownym briefingiem przyszłego premiera.
Najbardziej zdumiewające w tym organizowanym, trwającym kolejny miesiąc zabijaniu czasu jest to, że... publiczność to lubi! Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów oglądalność można sobie zagwarantować transmisją obrad Sejmu. Efektowne polemiki z udziałem odgrywającego przy tej okazji niemal scenki rodzajowe marszałka Sejmu, wspieranego przez także niepozbawionych temperamentu i umiejętności wicemarszałków oglądane są na YT, montowane i przesyłane w serwisach społecznościowych. Poziom spontanicznego udziału obywateli w życiu publicznym zauważalnie wzrósł dzięki poprawie jakości publicznej debaty.
To chyba jedyny pozytywny efekt wymuszonego decyzjami prezydenta zastoju w czasie, kiedy sprawy państwa powinny postępować znacznie szybciej niż kiedykolwiek. Obserwujący wydarzenia widzą, że w miejsce tępego i pozbawionego jakiegokolwiek wdzięku, siłowego stawiania na swoim debata publiczna może być prowadzona bez nieustannego wykorzystywania przewagi większości nad mniejszością. Widać to nawet w transmisji - bez wyłączania mówcom mikrofonów, wtargnięć na mównicę, zaskakiwania nie tylko odbiorców ale i posłów tym, co podsuwa im się do głosowania itp.
Jeśli ostatnie tygodnie poza ewidentnie szkodliwym trwonieniem wyjątkowo teraz drogiego czasu miałbym kojarzyć z czymś pozytywnym, to chyba tylko z tym. Że polityka przestała mieć twarz dominującego wszystko i wszystkich, niezwracającego uwagi na inne opinie tępego realizatora poleceń. Od czterech tygodni debata publiczna ma tych twarzy kilka, a wszystkie one mają równe prawa.