Żyjemy w kraju, gdzie na prace Sejmu i Senatu, uzyskanie podpisu prezydenta i opublikowanie nowych regulacji podatkowych rządzący zaplanowali 55 godzin. Takiego tempa nie widziano nigdzie dotąd na całym świecie. Żeby było zabawniej sami uchwalający zmiany w przepisach wciąż jeszcze nie znają ich treści.
Dziś o 17:00 w Senacie zacznie się debata nad ustawą o podatku dochodowym od osób fizycznych. Uchwalona przez Sejm 15 listopada ustawa składa się z czterech artykułów. Kluczowy z nich zapowiada zachowanie dotychczasowych zasad opodatkowania także w roku 2017.
Takie rozwiązanie uchwalił Sejm, takie trafiło do Senatu, takie oceniła senacka komisja budżetu i finansów publicznych. Komisja zaproponowała przyjęcie ustawy bez poprawek - i w tym właśnie jesteśmy miejscu.
Rząd, który oficjalnie od manipulowania kwotą wolną od podatku odstąpił (najlepszym dowodem kompletny brak jakichkolwiek działań w tej sprawie przez ponad rok od zapowiedzi Beaty Szydło, że tę kwotę podniesie do 8 tysięcy, do lutego br.) nagle się uaktywnił. Wymyślono nierównomierną kwotę wolną od podatku, korzystną dla bardzo nielicznych, niewiele zmieniającą dla średniozarabiających i absolutnie niekorzystną, bo wręcz nieistniejącą dla najzamożniejszych. Takimi zapowiedziami wyfaszerowane zostały kilka dni temu wszystkie serwisy informacyjne w kraju. Nie zostawiało to zbyt wiele miejsca na zastanawianie się nad skandalicznym trybem ich uchwalania, niemniej warto to chyba zrobić.
Ustawa o przyszłorocznym PIT została już uchwalona przez Sejm i zaakceptowana w tym kształcie przez senacką komisję. By ją zmienić i wprowadzić w życie nagłe olśnienie rządu trzeba nagiąć i połamać co najmniej kilka elementarnych zasad działania w parlamencie.
Po pierwsze - trzeba mieć treść przepisów, które chce się wprowadzić. Na razie, wbrew mnogości doniesień prasowych na ten temat i kilku wypowiedzi wicepremiera Morawieckiego - takiego dokumentu nie ma. Nie mają go np. senatorowie, którzy za kilka godzin wprowadzą je do ustawy, to jednak nie przeszkadza przewidywać, że uruchomiona dziś maszynka po 55 godzinach da efekty. Brak projektu tego, co będzie za chwilę podstawą naszych danin dla państwa to nie jest jedyny problem;
Po drugie - żeby propozycję rządu wprowadzić pod obrady, trzeba ją będzie zgłosić jako poprawkę do ustawy. Zrobi to któryś z senatorów, który za dobrą monetę weźmie to, co podsunie mu przedstawiciel rządu i przedstawi jako własny. Nie jest to rozwiązanie dla rządu honorowe ani przesadnie uczciwe wobec głosujących, ale dziś jedyne możliwe do zastosowania. Gdyby rząd nie namyślał się w ostatniej chwili nie byłoby takiego problemu, na tym jednak nie koniec;
Po trzecie, senatorowie którzy chcieliby się starannie przyjrzeć proponowanym przepisom - nie będą mieli na to ani czasu ani sposobności. Jak istotne są szczegóły zapisów ustawy o podatkach nikogo przekonywać nie trzeba, podobnie jak nie ma sensu wykazywać, jak istotne są przy ich przyjmowaniu obliczenia, symulacje, tzw OSR, czyli ocena skutków regulacji - to oczywistości.
Senat ma jednak na to wszystko zaledwie dzisiejszą noc, bo żeby sprawę ustawy zamknąć do północy 30 listopada - nie może sobie pozwolić na więcej;
Po czwarte więc zostaną złamane podstawowe zasady działania w Senacie, a senatorowie przeforsują stosowanie zasad nadzwyczajnych: większość wymusi zrezygnowanie z regulaminowej reguły, że rozpatrywane są sprawy znane senatorom z druków rozdanych nie później niż 3 dni przed posiedzeniem (art 34 ust. 2 regulaminu Senatu). Senacka komisja, która będzie rozpatrywać przejętą przez jednego z senatorów "wrzutkę" rządu odpuści sobie zasadę, że druki, które rozpatruje powinna znać co najmniej w przeddzień posiedzenia (art. 61 ust. 1 regulaminu). Odrzucony zostanie też pomysł, że "wrzutka" zdecydowanie wykracza poza materię rozpatrywanej ustawy, co wg art. 69 regulaminu powinno się skończyć przedstawieniem osobnego projektu ustawy. A wykracza niewątpliwie, bo w miejsce przedłużenia przepisów znanych i sprawdzonych, a przy tym jednolitych, wprowadza wciąż nieznane, bardziej złożone i na pewno nie jednakowe dla wszystkich, jak te wcześniejsze. I to jednak nie wszystko;
Po piąte bowiem uchwalona przez Senat wersja ustawy musi trafić do Sejmu jutro rano. Po to, żeby dokładnie takie same gorączkowe i na chybcika robione łamańce z regulaminem Sejmu mogli na niej poćwiczyć posłowie. Najpierw w komisji, a potem na posiedzeniu plenarnym. Też oczywiście bez jakiejkolwiek refleksji, sprawdzania czegokolwiek, czy dochowywania zasad pozwalających na uważne zapoznanie się z tym, co omawiają, o zasięgnięciu opinii ekspertów nie wspominając.
Po szóste zaś po przemieleniu przez maszynkę senacką dziś i sejmową jutro ustawa trafi w końcu do prezydenta, który ma na jej podpisanie 21 dni. To oczywiście teoria. Gdyby Andrzej Duda chciał dochować staranności, której nie mogą dochować senatorowie i posłowie - oczywiście zepsułby całą zabawę. Prezydent więc zapewne ustawę jutro lub najdalej pojutrze podpisze, zastanawianie się nad jej treścią i skutkami zostawiając sobie i innym na później.
Po siódme już, na koniec, podpisana ustawa zostanie natychmiast opublikowana w Dzienniku Ustaw. To też nastąpi z naruszeniem zwykłego, kilkudniowego terminu na przygotowanie do druku, ale ustawa musi być ogłoszona do końca listopada, a więc do północy między środą a czwartkiem. W przeciwnym wypadku cały pośpiech będzie zbędny.
Dopiero wtedy będziemy mogli uważniej przyjrzeć się przyszłorocznym przepisom podatkowym. Wcześniej nie będą mieli na to czasu nawet ci, którzy je będą uchwalać.
Warto będzie się przyjrzeć.
W końcu będą to najszybciej na świecie uchwalone przepisy.