Zajęci konsultacjami nt. tworzenia nowego gabinetu niemal zapominamy o istnieniu obecnego rządu. Jeszcze kilka dni temu premiera i ministrów było pełno w mediach i w terenie, a nagle ich aktywność spadła niemal do zera. Nie pasuje to ani do wyborczego tryumfu, ani wizerunku rządu troskliwego i wsłuchującego się w głos obywateli.
Właściwie nie wiadomo, co się stało. Prawo i Sprawiedliwość twierdzi przecież, że kolejny raz wygrało wybory, a Mateusz Morawiecki ochoczo zapowiada gotowość do stworzenia kolejnego gabinetu opartego na stabilnej większości.
Przekonanie, że w nowym Sejmie Zjednoczona Prawica zdoła zgromadzić większość wyraziło już tylu jej przedstawicieli, że chyba niemożliwe, żeby tak wytrawni politycy źle ocenili rzeczywistość?
Na razie Mateusz Morawiecki nie musi się jeszcze zajmować formowaniem nowego gabinetu, do czego sam się zgłosił.
Wciąż jest premierem, będzie nim przynajmniej przez kilka tygodni, więc dalej mógłby robić to, co robił przez kilka ostatnich miesięcy. Odwiedzać nowe inwestycje, hurtownie palet, piekarnie i koła gospodyń, albo stanąć gdzieś na tle strażaków czy żołnierzy - a jednak tego nie robi.
Licznych i krzepiących oświadczeń (na wszelki wypadek bez możliwości zadawania pytań, żeby nie psuć efektu) nie wygłasza zresztą ani szef rządu, ani robiący to do niedawna taśmowo ministrowie Maląg, Błaszczak czy Gliński. Przepadli gdzieś zwykle rozmowni ministrowie Buda, Sasin, Ziobro i Schreiber - i to niepokoi nawet tych, którzy wierzą w zapowiadaną kontynuację rządów PiS.
Dla pozostałych trwający od wyborów paraliż rządu jest jednak zrozumiały. Jedynie podkreśla, że cokolwiek robili premier i ministrowie, od rozdawania czeków wielkości stołu w jadalni, przez rozsyłanie przez resorty SMS-ów z komunikatami między północą a pierwszą w nocy, po udział w rządowych piknikach, na których przypadkiem gromadzili się kandydaci PiS-u do Sejmu - było działaniem pod publiczkę.
Mariusz Błaszczak, kiedy jeszcze coś mówił, używał czasem demaskatorskiego zdania "Maska opada!"
Nader trafnie.