Do wyborów już tylko 10 dni, w polityce jednak wszystko po staremu - wbrew oczekiwaniom przełomu, nie tylko nie pojawił się żaden nowy temat kampanii, ale też nikt nie zmienia zaplanowanej dawno strategii. Kampanii tak na tym etapie skostniałej na oklepanych zarzutach dawno nie było, brak nowych impulsów pozwala jednak na zauważenie także innych różnic.
W sposobach prowadzenia kampanii sztaby wyborcze postawiły na ekonomikę działań i umiejętne, wyrachowane gospodarowanie zasobami. Chodzi przy tym nie tylko o pieniądze, ale także czas i zaangażowane siły. Główny nacisk kładzie się więc na masowe spotkania, konwencje i ewentualne oświadczenia liderów, najlepiej transmitowane w mediach.
Na staroświeckie i wciąż obecne audycje komitetów wyborczych w publicznych mediach, które kiedyś stanowiły potężną część wszystkich sygnałów kierowanych do wyborców - właściwie nie zwraca się już uwagi. Również kiedyś bardzo powszechnie używane ulotki pojawiają się już bardzo rzadko, a metoda door-to-door, czyli chodzenie od drzwi do drzwi - niemal wcale.
Pierwsze wymaga bowiem przygotowania projektu, zamówienia, wyprodukowania a potem jeszcze pracochłonnej dystrybucji, drugie - przede wszystkim czasu. Jedno i drugie więc z punktu widzenia efektywności - przestają spełniać oczekiwania sztabów.
Część kandydatów ćwiczy jeszcze pomysłowość rozdając wyborcze gadżety - od pumeksu przez nasiona roślin miododajnych po prezerwatywy, to jednak już jedynie margines kampanii bezpośredniej.
W porównaniu z wcześniejszymi bardzo niewiele jest też tzw. bannerów i plakatów; one również są kosztowne, wymagają projektów, produkcji, dystrybucji, wynajęcia powierzchni, uzyskania zgód, a potem jeszcze zdemontowania. Zbyt wiele z tym zachodu, zwłaszcza że znacznie prościej zamienić je na filmiki i przenieść do sieci. W internecie rozprowadzają je już sami wyborcy, umiejętnie bodźcowani przez gromady wynajętych kont w sieciach społecznościowych - tak jest znacznie taniej, a zasięgi - znacznie większe.
Generalnie jednak trzeba przyznać, że postęp istotnie zwiększył skalę rażenia polityków. Jedna rzecz w tym pociesza, żeby się od nich odciąć, wystarczy wyciągnąć wtyczkę.
Nowinką nieznaną w większości krajów jest za to przeniesienie słabo zawoalowanej agitacji czy może perswazji politycznej na działania i usługi spółek skarbu państwa. To bardzo specyficzne.
Nadspodziewanie i absurdalnie z ekonomicznego punktu widzenia tanie paliwa przed wyborami, czy dołączanie do rachunków np. za prąd ulotek, oznajmiających, że sumy mogłyby być wyższe gdyby nie polityka rządu - nie trafiają się na świecie przesadnie często.
Dominujące wyścig do urn kampanie kilku sztabów od dawna obracają się wokół zjawisk, które dla innych nie istnieją. Dotyczy to np. kwestii migrantów, której w Polsce w zasadzie nie ma. Także afery wizowej w MSZ, której przecież według samego MSZ i nie tylko - również nie ma. Dotyczy też podniesienia wieku emerytalnego, do którego przecież ostatecznie nie doszło i wiemy to od wielu lat, planów obronnych, których także od dawna nie ma, itd.
Mamy nawet referendalne pytania o rozbieranie zapory na granicy i wyprzedaż majątku, czyli postulaty, których także nie ma, bo nikt poważny ich nie zgłasza.
Mimo tych oczywistości od kilku tygodni już jedni politycy przypisują drugim afery, których istnieniu tamci zaprzeczają - i na odwrót.
Wyborca zaś ma prawo uważać tak prowadzoną debatę publiczną za fikcję, bo jego najzupełniej realne problemy istnieją: to inflacja, brak mieszkań, drożyzna, kolejka do lekarza i szereg innych.
Jeśli politycy wypierają rzeczywistość to źle. Tym bardziej, że źle także dla nich, bo za 10 dni tych najbardziej odklejonych może wyprzeć właśnie ta wypierana rzeczywistość.
Potężny wpływ na przebieg kampanii ma istnienie tzw. afer dyżurnych, uruchamianych zresztą tylko raz na 4 lata. Klasycznym przykładem jest wspomniane już podniesienie wieku emerytalnego, z czego wycofaliśmy się niemal 10 lat temu i nikt tego nie podważa, a jednak temat trafił nawet do referendum.
Podobnie z kwestią migracji, użytą już w kampaniach 8 i 4 lata temu. Ten motyw i w obecnej kampanii odżył specjalnie, przez aferę wizową w MSZ. Jego istota to jednak wciąż społeczny sprzeciw wobec nadmiernego napływu uchodźców. Niechęć jest zresztą tak powszechna, że żadna z istotnych sił politycznych przyjmowania migrantów wprost nie wspiera - a jednak temat żyje, jakby było inaczej.
W obecnej kampanii powtórzyliśmy także wątki działania w interesie Rosji z jednej, a Niemców z drugiej strony, rozbrajania kraju i wyprzedaży majątku narodowego. Do tego wszechobecne było i jest już chyba rutynowe stawianie sobie nawzajem przez partie zarzutów nieudolności i złodziejstwa.
Z istnienia zjawiska afer dyżurnych wynika niestety, że nasza polityka żywi się aferami. A jej kondycja bierze się stąd, że są to posiłki raczej niespecjalnie świeże.