Klapa – w ten sposób Andrzej Bachleda, znakomity alpejczyk z lat 70., gość Kontrwywiadu Kamila Durczoka w RMF FM, recenzuje występy Polaków na olimpiadzie w Turynie.
Kamil Durczok: Dziś ze świata polityki przenosimy się w świat sportu. Ogląda pan igrzyska?
Andrzej Bachleda: Tak. Lubię to bardzo. Po pierwsze, bardzo lubię igrzyska i trochę ze smutkiem oglądam występ polskiej reprezentacji.
Kamil Durczok: No właśnie. Jak słyszy pan takie tłumaczenia: „Normalnie nie wiem, dlaczego przegrałem”, to pana jeszcze denerwują czy już tylko śmieszą?
Andrzej Bachleda: Raczej to drugie. Jak tak słyszę wywiady polskich zawodników, to potwierdza to tezę, że ze średniactwa bardzo trudno wyjść, nawet określając to w różny sposób, różnymi onomatopejami.
Kamil Durczok: W niektórych oryginalnych letnich dyscyplinach mamy jeszcze sukcesy. W zimowych igrzyskach jest kompletna klapa. Dlaczego?
Andrzej Bachleda: Co tu dużo mówić. Króluje tutaj, zwłaszcza w sportach zimowych, pochwała średniactwa i po prostu tego się trzymamy i stąd te wyniki, między 20 a 50.
Kamil Durczok: Dlaczego jest średniactwo, a nie ma chęci wygrywania, jak w czasach, gdy pan startował?
Andrzej Bachleda: Dziś w Polsce są jakby inne priorytety. Nie chcę tu za dużo krytykować, ale według mnie na pierwszym miejscu jest dobra kiełbasa, dobra golonka, dobre samochody, wakacje, komputery i telewizory przed nosem. Siedzimy wszyscy, krytykujemy innych, a sport odszedł na daleki plan. Zainteresowanie sportem szalenie zmalało.
Kamil Durczok: Ale jest też tak, że dziś sport się szalenie profesjonalizuje. W pańskich czasach, przynajmniej teoretycznie, warunki treningu były nieporównywalnie trudniejsze. Trudniej był np. wyjechać na Zachód, by trenować na śniegu 6-7 miesięcy. A jednak były sukcesy. To motywacja była większa wtedy?
Andrzej Bachleda: Warunki z jednej strony były trudniejsze, ale mimo wszystko w Polsce sport był dużo lepiej zorganizowany. Naturalnie nie wybielam, choć zwykle z wiekiem się wybiela, i widzi się trochę lepiej czas zaprzeszły, ale generalnie trenerzy byli na dużo lepszym poziomie. Nasz stosunek do trenerów czy rodziców czy społeczeństwa do sportu był inny i stąd jakby czasami byliśmy noszeni; byliśmy na takim małym piedestale, który się szalenie dla sportowców liczy.
Kamil Durczok: 3 mln Polaków jeździ na nartach. Weekend w Szczyrku to najazd miłośników dwóch desek i jednej deski, bo snowboardziści też jeżdżą i nie mamy ani jednego alpejczyka zdolnego nawiązać kontakt ze światową czołówką od pańskich czasów i startów tzw. bandy Kozaka, czyli sióstr Tlałek, Ewy Grabowskiej. Dziś przeczytałem, że te metody, którymi szkoleni są polscy alpejczycy, zarzucono w Europie 20 lat temu.
Andrzej Bachleda: Ja nie wiem, kto to stwierdza. Metody są bowiem bardzo podobne. Nie ma żadnych tajemnic, że na stokach np. Kaprun stawia się 16 slalomów obok siebie i gdzieś tam trenują Polacy. W dużej mierze jesteśmy przeganiani ze stoków w całej Polsce. Stoki, które są otwarte w godzinach porannych, bardzo rzadko są odwiedzane przez trenerów i zawodników. Gdzieś wysiłku wspólnego musimy dokonać. Ja przypominam sobie mojego syna jeżdżącego do Skandynawii; jeżdżącego między godz. 2 a 5 rano na stoku. Musimy sobie zdawać sprawę z tego, że nie możemy wchodzić z tym naszym alpejstwem na stoki w Szczyrku; jest natomiast cała masa godzin obrzeżnych – mówię o dzieciach, o młodzieży. Potem naturalnie są całkiem inne wymagania. Aby przygotować zawodników – musimy wszyscy razem: począwszy od prezesa związku czy ministra sportu dokonać samokrytyki i wziąć się do roboty.
Kamil Durczyk: Na tę samokrytykę czekamy już ho, ho… Dziś „Gazeta Wyborcza” napisała, że na igrzyskach działaczy jest ponad 40, a sportowców – 44. Bobsleistom, których jest 5, przysługuje dwóch trenerów i pół mechanika. Jak się okazuje, na każdych dwóch zawodników przysługuje jedna osoba towarzysząca. Jak długo można mówić, że coś trzeba zmienić w tej sprawie?
Andrzej Bachleda: Ja generalnie wiem, co należałoby zmienić w narciarstwie alpejskim, bo siedzę w tym bardzo głęboko. Ale do tej pory jestem w Polsce mało wykorzystywany. Trudno, taka sytuacja.
Kamil Durczyk: Pan nie pojechał na olimpiadę. Nikt pana nie zaprosił?
Andrzej Bachleda: Nikt mnie nie zaprosił. Zresztą ja nie widzę powodu, żeby być tam przez kogoś zapraszanym. Jest mi bardzo dobrze tutaj; w studiu radiowym czy przed telewizorem. Mam nadzieję, że może kolejne lepiej wypalą. Co tu dużo mówić – może nie klapa, ale bardzo źle. Odbijmy się odbić z tego dołka.
Kamil Durczyk: Drogi wyjścia?
Andrzej Bachleda: Trochę więcej pokory, więcej precyzyjnej roboty, solidności i mniej kompleksów tzw. wyższości – nie wiem skąd wynikającej. Jak widzę wywiady w telewizji tych naszych sportsmenów, krytykujących sędziów…
Kamil Durczyk: Przebojem opisu zachowania sędziów jest z pewnością informacja – "że sędziowie polecieli w jajo". To jeden z cytatów.
Dziękuję za rozmowę.