Po raz pierwszy od dekady błogosławieństwo Władimira Putina nie gwarantuje wygranej w wyborach. Jego kandydaci przegrali wybory na mera w Jekaterynburgu i w Pietrozawodsku. Do tego niska frekwencja oznacza, że mimo apeli władz, ludzie nie idą masowo do urn.
Najważniejsza jednak była Moskwa. Kandydat Kremla Siergiej Sobianin ledwie, ledwie wygrał w pierwszej turze wybory na mera Moskwy. Uzyskał 51,37 procent głosów. Jego główny przeciwnik lider antyputinowskiego protestu - 27,24 procent, czyli dwa razy więcej niż szacowali kremlowscy specjaliści.
Opozycyjni komentatorzy oceniają to jako porażkę polityki Putina, chociaż to trochę ocena na wyrost. Na pewno można uznać, że szyld "Jednej Rosji", partii prezydenta, już nie gwarantuje sukcesu wyborczego, nawet podczas rosyjskich kontrolowanych wyborów. To dowiodły przykłady Jekaterynburga i Pietrozawodska. Nawet Sobianin w Moskwie kandydował jako rzekomo kandydat niezależny.
Przy frekwencji około 32 procent kandydata Putina w ponad 10-milionowej stolicy wybrało nieco ponad milion wyborców - szacują komentatorzy popierający opozycję.
Nawalny nie uznaje zwycięstwa Sobianina. Mówi o oszustwach, chce też ponownego przeliczenia głosów i drugiej tury. Władza oczywiście na to się nie zgodzi. Niemniej ignorowany przez prorządowe media Nawalny, mimo że przegrał, wyrósł na poważnego polityka, z którym będzie musiał liczyć się Putin. Chyba, że jak innych niepokornych osadzi go w łagrze lub zmusi do emigracji.
Pojawiają się także inne oceny. Komuniści utrzymują, że Nawalny to "kremlowski projekt", fałszywa alternatywa i po prostu "trzeźwy Jelcyn", który po dojściu do władzy wyprzeda do końca rosyjski majątek narodowy. Sceptyczni obserwatorzy podejrzewają, że Putin celowo i świadomie popuszcza cugle i pozwala opozycji zdobywać miejsca w lokalnych radach, a nawet zajmować stołki merów. Dając kąsek władzy opozycji, będzie potem zapewniał zachodnich partnerów, że jest prawdziwym demokratą.