„To, że ceny przyhamują, nie jest pewne. Ze względu na tzw. tarczę antyinflacyjną ceny energii wzrosną mniej, niż gdyby jej nie było. Ale to nie znaczy, że one spadną lub nie wzrosną. One wzrosną, ale mniej niż w innym przypadku” – mówił w Popołudniowej rozmowie w RMF FM ekonomista, prof. Witold Orłowski. Pytany o konferencję prezesa Narodowego Banku Polskiego Adama Glapińskiego, rozmówca Tomasza Terlikowskiego stwierdził, że szef banku centralnego „wykazywał się dużym optymizmem, że ceny wyhamują i inflacja nie będzie przyspieszać, a w przyszłym roku zacznie się obniżać”. „To wcale nie jest pewne” - powiedział.
Orłowski ocenił także, że z dużych gospodarek europejskich Polska przeszła pierwszy rok pandemii koronawirusa najlżej. To się wiązało ze strukturą gospodarki. My zawsze płakaliśmy z tego powodu, że nowoczesne gospodarki są bardziej nastawione na usługi niż na przemysł, a tu usługi dostały w łeb - mówił. Ten stan sprzed pandemii odbudowaliśmy, głównie dzięki eksportowi. Natomiast restaurator wciąż żyje w stanie ciężkiej recesji i nie wie, czy nie będzie żył dalej - podkreślił.
To co kładzie się dużym cieniem na polskiej przyszłości, czy będzie się kontynuowała odbudowa, to jest jednak to, że sobie fatalnie radzimy z Covidem - mówił.
W internetowej części Popołudniowej rozmowy w RMF FM prof. Witold Orłowski przekonywał, że polskiej gospodarce grozi spirala inflacyjna. Mamy budżet, który jest komiczny. Jest tam zapisane, że inflacja będzie wynosiła 3 proc. - powiedział. Ekonomista zauważa, że prognoza rosnącej inflacji, niesie za sobą poważne ryzyko domagania się przez pracowników podniesienia płac. "Górnicy już grożą wstrzymaniem dostaw węgla, jeśli nie dostaną podwyżki płac. Powtarza się coś co było z końcem lat 80. i początkiem 90. Tam była walka o podwyżki płac i ściganie się z inflacją" - tłumaczył. Kolejnym zagrożeniem, które zauważa prof. Orłowski, i jak od razu dodaje "z którym NBP w ogóle się nie liczy", jest poważne osłabienie złotego. Teraz złoty jest troszkę osłabiony. Jeśli ulegnie dalszemu osłabieni, to znowu przełoży się na przyśpieszenie inflacji. To może nas drogo kosztować - stwierdził.
Czy profesor Orłowski rozumie Polski Ład? Chyba trzeba nazwać to Polskim Nieładem - odpowiedział nasz gość na te pytanie. Obniżone pensje nauczycieli, pielęgniarek, czy służb mundurowych ekonomista nazywa "niedopatrzeniem". Nie podoba mi się to z dwóch powodów. Od ustawodawców oczekiwałbym nieco większej wyobraźni i znajomości gospodarki. Druga brzydka rzecz polega na tym, że jest błąd, a zaczęto od wmówienia, że winni są księgowi, miasta, sami nauczyciele. Należało przeprosić i przyznać, że jest przeoczenie i będzie zwrócone - powiedział.
Na koniec rozmowy profesor został poproszony o ocenę sytuacji polskiej gospodarki. Przez ostatnie sześć lat - z wyłączeniem pandemii - mieliśmy politykę, która promowała wzrost płac i konsumpcji, przy niedostatecznych, najniższych w historii inwestycjach. I teraz przyszedł rachunek za taką politykę - stwierdził ekonomista.
Tomasz Terlikowski, RMF FM: Witam serdecznie, a moim gościem jest dr Witold Orłowski, ekonomista.
Witold Orłowski: Dzień dobry, witam.
Zacznę od wypowiedzi prezesa Adama Glapińskiego, takiej bardzo szerokiej, długiej...
Jakieś półtorej godziny trwającej.
No mniej więcej, ale zacznę od jednej wypowiedzi, nie będę pana katował całe półtorej godziny, bo by nam to zajęło cały czas. Prezes NBP mówił, że sytuacja gospodarcza Polski jest relatywnie dobra na tle innych krajów. Mówił dokładnie tak: "nasz PKB, nasz dochód narodowy, nasza zamożność, to rośnie szybciej niż w innych krajach. Odbudowaliśmy nasz PKB sprzed pandemii i on już jest większy. Nadrabiamy straty, które powstały w ciągu straconego 2020 roku". A więc czy rzeczywiście żyje nam się dostatniej i Polska błyskawicznie nadrabia wszystkie straty?
To magiczne słowo, którego użył prezes, to powoduje, że cała wypowiedź jest prawdziwa, tylko czy zauważył pan to słowo: "relatywnie".
"Relatywnie", to jest...
Mówił tylko, że są kraje, gdzie jest gorzej.
Ale to zawsze są kraje, gdzie jest gorzej.
Tutaj, rzeczywiście, z dużych gospodarek europejskich wszystkie ciężej od nas przeszły przeszły przez pandemię. To oczywiście wiązało głównie ze strukturą gospodarki. My zawsze płakaliśmy z tego powodu, że nowoczesne gospodarki są bardziej nastawione na usługi, niż na przemysł. A tu usługi dostały w łeb. Usługi, które normalnie są motorem...
Ale w Polsce też dostały, turystyka, restauracje...
Tak, ale proszę porównać sobie sektor restauracyjno-turystyczny we Francji, czy we Włoszech. To jest oczywiście ta główna tajemnica, dlaczego Polska lżej przechodziła.
No tak, ale z perspektywy restauratora, właściciela niewielkiego hoteliku, czy nawet przedsiębiorcy branży turystycznej to nie ma znaczenia, że we Włoszech lub we Francji stracono więcej.
Co więcej, dla niego może również nie mieć znaczenia to, że PKB jest przeciętnie wyższe niż był. Bo rzeczywiście ten stan sprzed pandemii odbudowaliśmy. Natomiast odbudowaliśmy dlatego, że przemysł świetnie sobie poradził, głównie dzięki eksportowi. Natomiast restaurator cały czas żyje w stanie ciężkiej recesji i nie wie, czy nie będzie żył dalej. To co kładzie się naprawdę dużym cieniem na przyszłości polskiej gospodarki, na tym, czy dalej będzie kontynuować ta odbudowa, to jest jednak to, że sobie w tej chwili fatalnie radzimy z Covidem. W tej chwili spadliśmy na jedno z ostatnich miejsc, Bułgaria jest za nami. Tu jest pytanie, czy nie trzeba będzie nowych lockdownów. Jakieś ograniczenia sklepów prawdopodobnie będą, więc znowu się pogrążamy.
Chciałbym zapytać o to PKB, bo to jest taki magiczny zwrot: "rośnie nam PKB". Czy to ma w ogóle jakiekolwiek znaczenie dla portfela przeciętnego Polaka, przeciętnego obywatela, który widzi jak rosną ceny i widzi, co się dzieje?
Ja zawsze mówię, że przygniatająca większość ludzi w ogóle tak naprawdę tam słyszy coś o PKB i puszcza to drugim uchem, dlatego że dla większości z nas tak naprawdę liczą się trzy rzeczy: czy jest praca...
A o tym też mówił prezes NBP, że nie ma bezrobocia.
I tu się możemy tylko zgodzić, z tym że jest to efekt osiągnięty dzięki 20 latom postępu czy nieprzerwanego wzrostu, który nas doprowadził do tego, że bezrobocia w Polsce już rzeczywiście nie ma. Po drugie, czy rosną płace i po trzecie - czy rosną ceny. Przy czym oczywiście na płace zaczyna się w pewnym momencie patrzeć też równolegle z cenami. Na początku jest taki element zaskoczenia, tzn. jak ja widzę, że moja płaca wzrosła o 10 proc., to ja się bardzo cieszę, bo mi się wydaje, że jest mi znacznie lepiej, dopóki nie zaczynam obserwować tego, co się dzieje z cenami. Jak one zaczynają doganiać płace, to w tym momencie przestaje to aż tak cieszyć. Polacy oczywiście mają powody do zadowolenia z tego, jak gospodarka jako całość przeszła, przeciętnie, przez Covid. Rzeczywiście mam taką strukturę gospodarki, że udało nam się trochę lepiej niż innym krajom. Natomiast patrząc na te wskaźniki, o których mówiłem... Zgadzam się z prezesem Glapińskim, że Polacy nie muszą się przejmować bezrobociem, natomiast płacami, cenami i ich relacją już tak.
To jest pytanie, które wydaje mi się w tym momencie, na początku stycznia 2022 roku zadajemy sobie bardzo wielu polskich domach: kiedy w końcu ceny wyhamują? Podam tylko kilka przykładów. W czerwcu 2020 roku chleb kosztował średnio, podkreślam średnio, bo sto może się różnić w różnych miejscach - 3,70 zł, teraz 4,80 zł. Kostka masła wtedy 4,40 zł, teraz 6 20 zł, a gdzieniegdzie więcej. Kilogram kurczaka 7,60zł pół roku temu, teraz 8,70 zł. To są jednak duże wzrosty, szczególnie dla osób mniej i średnio zarabiających. Kiedy te ceny wyhamują?
To jest bardzo dobre pytanie, bo jedyna uczciwa odpowiedź to, że nie wiemy. Prezes Glapiński podawał dzisiaj podawał swoje projekcje...
8 proc. w czerwcu.
W czerwcu, czyli oznacza to, że cały czas ceny będą rosły. Może wolniej. Teraz trochę przyhamują, chociaż to nie jest pewne, dlatego że ze względu na tzw. tarcze antyinflacyjną ceny np. energii wzrosną mniej niż wzrosłyby, gdyby tarczy nie było. Ale nie znaczy, że one spadną albo żadne nie wzrosną. One wzrosną tylko, że mniej niż wzrosłyby w innym przypadku. Niewykluczone, że ta stopa inflacji, której ludzie nie widzą, ludzie patrzą na poszczególne ceny i na podstawie informacji ze sklepu kształtują to czy ceny rosną, czy nie. Dla ludzi jest informacją mało znaczącą, czy inflacja wzrosła, czy obniżyła się z 8 proc. do 7,5 proc.
Widzą na rachunku, bo jak idą do dużego sklepu, dyskontu spożywczego i wychodzą z niego z typowymi zakupami, to płacą 15 proc. więcej.
Myślę, że teraz troszeczkę to może przyhamować. Nie w sensie spadku cen, broń Boże! Ale niektóre ceny mogą zacząć rosnąć wolniej. Natomiast niektóre z kolei przyspieszą. Ci biedni fryzjerzy, itp. będą musieli wkalkulować np. ogrzewanie swojego zakładu.
Dla nich ceny poszły dużo bardziej w górę, jeśli chodzi o energię.
Dla nich ceny energii, ceny gazu, to kilkakrotnie poszły do góry. Ceny gazu są najostrzejsze. Chociaż nie każdy gazem ogrzewa, ale jednak trochę. Natomiast konsumenci mają trochę ograniczeń właśnie dzięki Polskiemu Ładowi. Prezes Glapiński wykazywał się dużym optymizmem, mówiąc nie, że ceny spadną, bo to oczywiste, że nie, tylko, że ceny już dziś tak wyhamują, nie będzie inflacja dalej przyspieszać, a już w przyszłym roku, zacznie się obniżać, Otóż to nie jest wcale pewne.
Dokładnie prezes Glapiński powiedział 8 proc. w czerwcu. Potem zacznie trochę spadać, a do takiego właściwego poziomu dojdzie w 2023 roku.
Spadnie, to znaczy będzie cały czas ponad 6 proc. według prezesa Glapińskiego. Czyli ceny będą cały czas rosły.
A według pana profesora jak będzie?
To jest właśnie niewiadoma. To, co najgorsze może się zdarzyć, to jest rzecz, która absolutnie jest odpowiedzialnością banku centralnego i rządu, wspierającego jego działalność. Chodzi o to, by nie dopuścić, żeby rozpoczęła się spirala inflacyjna