Skończyło się ponaddwutygodniowe święto sportu. Impreza, którą o wiele prościej i wygodniej obserwować przed telewizyjnym ekranem niż będąc w sercu wydarzeń, o czym doskonale się przekonałem. Spóźnienia na sportowe areny wynagrodziły jednak piękne medalowe chwile z udziałem biało-czerwonych sportowców i możliwość posłuchania tego, co mają do powiedzenia.
Nie spodziewałem się, że aż tyle medali zdobędziemy w konkurencjach wieloosobowych. Przyznam, że ciągle jestem tym zaskoczony. Okazuje się, że jednak potrafimy ze sobą współpracować - jak w wioślarskiej czwórce podwójnej czy jak w żeglarskiej klasie 470. Bez komunikacji czy bez wypracowanego rytmu wiosłowania - nie byłoby tych sukcesów.
Podobnie w kajakach - tu piękne słowa powiedziała po medalu czwórki Karolina Naja. Zadowolona bardziej z tego, że pomogła koleżankom zdobyć pierwsze olimpijskie podium niż z tego, że sama zdobyła czwarty olimpijski medal, co stawia ją w awangardzie naszych olimpijczyków. Potrafimy walczyć jeden za drugiego jak w sztafetach 4 x 400 metrów: tej mieszanej czy tej kobiecej.
Niełatwa to zapewne świadomość, ale nasze biegaczki i nasi biegacze sami znaczą niewiele. Potrafią jednak odłożyć marzenia o odległych indywidualnych sukcesach. Razem tworzą jednak coś wyjątkowego. Zapewne w tych grupach są tarcia, są niesnaski przykryte uśmiechami i śmiechem. Zdziwiłbym się gdyby ich nie było. Jest też jednak praca na wspólny sukces i to jest ogromna wartość.
Te medale mają wydaje mi się szczególną wartość, choć tych indywidualnych nie mam zamiaru traktować jak medali drugiej kategorii.
Potrafimy sobie wreszcie medal "wychodzić" jak Dawid Tomala. Co w końcu nie dziwi, bo przez wiele lat w Polsce trzeba było sobie "wychodzić" wszystko: a to kartkę na malucha, a to meble, a to zaliczenie egzaminu na studiach. Teraz można traktować to już w kategoriach sportowych, choć chyba tradycja "wychodzenia" sobie tego i owego w narodzie całkiem nie zaginęła. Wszyscy znamy Roberta Korzeniowskiego, ale czy kilkanaście dni temu kojarzyliście Dawida Tomalę? Możecie być szczerzy... Żadnych sukcesów, a teraz olimpijski złoto.
Przez lata narzekamy, że nasi faworyci przegrywają medale, bo pojawia się ktoś skądś i nagle to teraz mamy właśnie taką historię i to naszą - "made in Poland". Może chód nie budzi na co dzień emocji, ale Tomala zasłużył, by nad tą dyscypliną ponownie się pochylić jak w czasach Korzeniowskiego.
Sensacją jest także Patryk Dobek - brązowy medalista na 800 metrów. To dystans trudny, wymagający doświadczenia a ten "młokos" po niecałym roku treningów z trenerem Zdzisławem Królem zdobywa sobie medal. Robi coś czego nie osiągnęły nasze gwiazdy tego dystansu, sportowcy, których biegi na 800 metrów wspominamy z emocjami jak Paweł Czapiewski, Adam Kszczot czy Marcin Lewandowski. Dobek to zresztą niesłychanie mądry sportowiec, skupiony na pracy, chętny do zdobywania wiedzy, utalentowany.
Najbardziej wartościowe w tych sukcesach jest jednak to, że nasi sportowcy potrafią pokonywać niezliczone wprost przeciwności, by wrócić na szczyt - jak zacięta i nieugięta oszczepniczka Maria Andrejczyk, jak Paweł Fajdek, który w końcu pokonał swoją olimpijską traumę.
Potrafimy też być tak niesłychanie skuteczni i pracowici jak Wojtek Nowicki. Ktoś powie, że to nudziarz, który nie powie nic ciekawego, barwnego. Wzruszy ramionami i powie, że pracował to jest w formie, a skoro jest w formie to rzuca daleka, bo głowę miał spokojną. A ja w tej "nudzie" widzę prawdę o sporcie i treningu. Adam Małysz kantował nas tą bułką z bananem. Bo liczy się właśnie systematyczność, pracowitość, odporność na stres (wrodzona lub nabyta). Nowicki jest świadomy, że sukces wypracował godzinami treningów, ale Fajdka ciągle uważa za lepszego od siebie. Pewnie wynika to ze świadomości, że Fajdek ma więcej talentu. Nowicki nadrabia to jednak pracą.
Mój kolega grał kiedyś w młodzieńczych latach w piłkę z braćmi Żewłakowami. Mówił mi, że wtedy robił z nimi na boisku co chciał, ale potem to oni grali w reprezentacji, a on zajął się muzyką, by piłkę kopać z kumplami okazjonalnie. Pracowitość znów zwyciężyła. Widzę zresztą sporo podobieństw w podejściu do sportu Nowickiego i Dobka.
Wróćmy jednak do pracowitości, bo właśnie ta cecha jest niezwykle widoczna na zapaśniczej macie. Do tego waleczność, nieustępliwość, upór. To wszystko pokazał Tadeusz Michalik. Cechy, o których mowa, odnajdziemy na kartach naszej historii czy literatury niejednokrotnie w przeróżnych kontekstach.
Zapasy znikają z naszej optyki właściwie zaraz po igrzyskach. Zresztą ich olimpijski los ponoć wisi na włosku, bo archaiczne, bo mało kogo interesują. U nas ponoć ma być lepiej. Prezes Supron zdobył sponsorów. Ma ruszyć liga, ma się poprawić. Mimo uciążliwości jednak od Pekinu zawsze do naszego worka wpadał zapaśniczy medal. Niewiele dyscyplin może się pochwalić taką regularnością. Trzeba to docenić.
Łącznie w Tokio zdobyliśmy 14 medali, ale osób, które wywalczyły te miejsca na podium, jest właściwie dwa razy więcej. Przyjrzyjcie się tym ludziom, poznajcie ich lepiej. Spróbujcie się czegoś od nich nauczyć, dowiedzcie się, jak na co dzień pracują. Te historie - nie mam wątpliwości - okażą się bardzo inspirujące.
Pochodzą z różnych środowisk, mieli różny start w świat sportu. Niekiedy bardzo trudny albo niezwykle pokręcony. W ostatnich kilkunastu dniach dali nam mnóstwo radości, ale przede wszystkim dali ją sobie. Za ciężką pracę, której my nie widzimy. Za liczne wątpliwości, które pojawiają się w trakcie kariery i które potrafią niszczyć od środka. Za kontuzje, bunty, nerwy, kłótnie. Za to wszystko dostali wspaniałą nagrodę. Ja z Tokio wywożę obraz bardzo wielu świetnych polskich sportowców - pewnych swoich możliwości, charakternych, którzy wypracowali sobie sukces. Widziałem też łzy i złość tak oczywiste, gdy wszystko się sypie z powodu błędów, niedoskonałości czy po prostu słabości. Usłyszałem mnóstwo mądrych słów nie tylko od medalistów, ale także od sportowców bliskich już końca kariery. O tym, co w życiu ważne, o tym czego pragną i czego przez lata im brakowało. O świadomym odchodzeniu ze świata sportu do - chciałoby się powiedzieć - "świata normalnego".
Polski sport ma do zaoferowania mnóstwo inspirujących, pięknych i trudnych historii. Warto pamiętać o tym nie tylko podczas igrzysk. Warto poświęcić naszym medalistom czas już teraz, a nie czekać na Paryż, by jedynie liczyć medalowe szanse i rozliczać z sukcesów i porażek bez wiedzy niezbędnej, by móc w tych sprawach zabierać głos.
Za tymi sportowcami stoją trenerzy. O ile piłkarskich szkoleniowców znamy w Polsce dziesiątki to tych z innych dyscyplin raczej niewielu. Pojawiają się w mediach na chwilę po sukcesach takich jak olimpijskie, ewentualnie stają się znakiem rozpoznawczym jak w przypadku "aniołków Matusińskiego". To kolejne postaci warte lepszego poznania.
Wśród trenerów naszych medalistów są wybitni specjaliści, pasjonaci, znawcy swoich dyscyplin jak wspomniany Zbigniew Król, Tomasz Kryk, Włodzimierz Zawadzki, Szymon Ziółkowski, Malwina Wojtulewicz, Jakub Urban...
Nie jest z polskim sportem tak źle. Nie jest też tak znów bardzo dobrze. Trzeba jednak dbać o tych naszych specjalistów pozostających głęboko w cieniu. Zasługują na to, bo bez nich nie byłoby tych wszystkich medali.
Wszystkim tym, których oglądałem z olimpijskich trybun, serdecznie dziękuję za emocje, walkę zwycięstwa i porażki. Tych, których nie oglądałem przepraszam, ale nie da się zdążyć na wszystkie olimpijskie areny. Nawet dar bilokacji nie pozwoliłby zaspokoić dziennikarsko-kibicowskich chęci.